środa, 12 czerwca 2013

Pierwsza dycha

Na szczęście więcej biegam niż piszę. 
W ubiegłym tygodniu stwierdziłam, że skończyły się żarty, koniec z bieganiem w stylu „jakmiwyjdzie”. Trzeba się wziąć do roboty. Czyli zacząć biegać w stylu „conajmniej4xwtygodniu”. O!

Jak postanowiłam tak zrobiłam i dodatku tydzień zakończyłam zawodami. 

Był to bieg na 10 km. Po raz pierwszy od Zosinych czasów biegłam dychę.
Trasa fajna, nad Wisłą, trzy kółka o długości 3,333333 kilometra. Kameralnie, bo tylko 200 uczestników. Podczas biegu panował nieprzyjemny upał i duchota (tego dnia po południu była wielka burza, która zalała pół miasta). Nawet jeden chłopak zemdlał na trasie i wyglądał koszmarnie (ma nadzieję, że nic mu się nie stało).

Mnie biegło się nieźle. Ostateczny wynik to 57:27 (na stoperze miałam kilka sekund mniej).
Czas więc bez szału, ale, że się tak wyrażę, bez wstydu. Wciąż uważam, że chroni mnie immunitet macierzyński, więc nie przejmuję się aż tak wynikami.
Organizacja fajna, medale ładne, wjazd 30 zł (czyli nie majątek). Minus dla organizatorów za to, że na ostatnim kółku zabrakło wody i to nie tylko dla tych ostatnich powolnych jak ja.
W czasie biegu Zosią zajmował się pan JK. Dzięęęękuję!

Przy okazji dziękuję Agnieszce i Zosi za miłe towarzystwo i pozdrowienia w czasie mijania się na biegu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz