poniedziałek, 14 grudnia 2015

Bieg Mikołajów


Biegałam po asfalcie, biegałam górskimi ścieżkami, biegałam parkowymi alejkami.
Ale czegoś takiego nie było!
Bieg Mikołajów rozgrywał się na torze dla koni na Służewcu. A więc: iiiihaaaa! Biegniemy 10 kilometrów po mięciutkiej trawie.

Startujemy z małżonkiem i moim Tatą o około tysiącem innych zawodników. Bieg ma cel charytatywny – wspieramy Fundację Ex Animo im. Marii Sapiehy, która pomaga dzieciom z nowotworami. Jeśli ktoś chciałby pomóc - może tu.  

Do pokonania mamy cztery kółka toru. Biegniemy razem z Kubą, tata zostaje nieco z tyłu. A ja po raz pierwszy od porodu – biegnę bez wózka.


Mój mąż to zawsze tak ściemnia. Przez pierwsze dwa kółka, gdy ja z lekkością, pokonywałam kepki trawy, on wydawał mi się zmęczony. Widocznie potrzebował jednak rozgrzewki, bo na trzecim kółku to Kuba zaczął mknąć coraz lżej. Na czwartym kółku, gdy ja już byłam nieźle zmęczona, Kuba całkiem się rozkręcił i biegł coraz szybciej.
Pod koniec naszego czwartego kółka minęliśmy Tatę, który był na swoim trzecim okrążeniu. Kuba sprintem dobiegł do mety, a gdy tylko odebrał medal rzucił się w pogoń za teściem, by towarzyszyć mu na ostatnim kółku.

Ja w tym czasie musiałam złapać oddech, a także odszukać babcię, która została z młodszą córką.
Po miękkiej trawie nie biega się zbyt szybko, o ile nie ma się podkutych kopyt. Nasz wynik to około 55 minut. Byłabym bardzo zadowolona z takiego czasu na takiej powierzchni. Prawda jest jednak taka, że trasa nie miała 10 km, a co najmniej pół kilometra mniej.


Bez względu na wynik – bardzo miło się biegło! Dziękuję Kubie za to że jak zawsze jest wspaniały. 

niedziela, 29 listopada 2015

Sportowe Matki

Ostatnio na blogu pojawiło się sześć wywiadów ze Sportowymi Mamami:
KasiąAgnieszkąEwąEwą, Emilią i Alą.

Dziewczyny opowiadały o biegowych początkach, planach na przyszłość, o tym jak radzą sobie z treningami i obowiązkami domowymi. W moim odczuciu siłą wszystkich tych sześciu mam jest to, że się nie zrażają. Pomimo kontuzji, przerw na ciąże czy choroby - idą do przodu jak walec. No i są świetnie zorganizowane - wszystkie odpisywały w mgnieniu oka!

Ogromnie dziękuję Wam dziewczyny za poświęcony czas!



Nie sposób przeprowadzić rozmowy ze wszystkimi, ale przy okazji chciałabym wymienić kilka blogów Sportowych Mam:

Biegająca Bio Mama
Hanka biega do mety
Sporty Mum
Matka Polka Triathlonistka
Ania Biega (już niedługo mama)
Portal Biegaczki (sporo o kobiecej stronie biegania)

sobota, 28 listopada 2015

Sportowe Matki cz. 6 - Ala

Ostatni wywiad z cyklu "Sportowe Matki".

Ala - mama przedszkolaka i dopiero co narodzonego malucha, prowadzi blog Ala się ściga



Jesteś superbohaterem (tak piszesz na swoim blogu)? Chyba musisz być. Dwoje dzieci, bieganie i wyjazdy - jak to możliwe do pogodzenia?
Muszę być.  Dobrze powiedziane. Zwłaszcza w chwilach, kiedy totalnie tak się nie czuję. Wszystkie to znamy: piżama do południa, młodsze dziecko płacze pół dnia, starszemu włączam kolejną bajkę, w domu bałagan itd. Staję rozczochrana przed lustrem i mówię „A właśnie, że jestem superbohaterem!”. Działa.
Jak godzę rodzinę z bieganiem? To łatwe. Nigdy nie zapominam, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Dzieci nas naśladują, biorą z nas przykład, uczą się od nas żyć z pasją i być szczęśliwymi. To moja filozofia i tego bardzo mocno się trzymam.
Dodatkowo teraz na urlopie macierzyńskim jest mi dużo łatwiej, 90% mojego czasu poświęcam rodzinie, więc wyrwanie się na godzinkę na trening i zostawienie dzieci pod opieką taty, który spędza z nimi znacznie mniej czasu niż ja, jest rozwiązaniem przynoszącym korzyści nam wszystkim.

Biegałaś w ciąży? Czy odpuściłaś sobie treningi na 9 miesięcy?
Biegałam tylko na początku. Lekarz zalecił mi zmianę wysiłku na łagodniejszy. Od piątego miesiąca ciąży towarzyszyły mi kijki i nordic walking, w który wplatałam krótkie odcinki biegiem. Byłam aktywna do końca ciąży. Na ostatni krótki trening wybrałam się dzień przed porodem. Nie zrezygnowałam też z gór. W siódmym miesiącu ciąży pojechaliśmy w Tatry. Wybieraliśmy oczywiście łagodne szlaki, ale świadomość, że mogę robić to co naprawdę lubię dodawała skrzydeł.

Po ostatniej ciąży wróciłaś do biegania z przytupem, a dokładniej startem w półmaratonie niecałe 10 tygodni po porodzie. Ciężko było?
Nie planowałam tego startu. Jakoś tak samo wyszło. Sam bieg potraktowałam bardzo łagodnie, nie ścigałam się, nie walczyłam o życiówkę, po prostu cieszyłam się z samego udziału. Oczywiście, zanim rozpoczęłam treningi, skonsultowałam się z lekarzem. Kiedy dostałam zielone światło i pojawiła się okazja startu w półmaratonie, rozpoczęłam regularne treningi. Najpierw były marszobiegi, potem trucht przez 20 minut kilka razy w tygodniu. Ważne, żeby zacząć wolno i rozważnie dokładać obciążenia. Dobrze jest mieć cel, znacznie łatwiej jest wtedy zacząć i być konsekwentnym.

A po co w ogóle to bieganie? Nie lepiej by było posiedzieć w domu? Poodpoczywać?
Czasem tak robię. Nakrywam głowę kołdrą i nie wstaję. Ale jak człowiek raz spróbuje i poczuje te endorfiny, adrenalinę nie jest łatwo wrócić do życia przed bieganiem. Ja odpoczywam w biegu. To jedyny czas, kiedy jestem sama ze sobą, nikim się nie opiekuję, nie mam obowiązków, jestem sama dla siebie.

Jakie masz plany/marzenia na 2016 rok?
Chcę wrócić w góry. To cel numer jeden. Dodatkowo chciałabym zebrać punkty wymagane do startu w Biegu Ultra Granią Tatr w przyszłym roku, w tym celu muszę ukończyć przynajmniej dwa trudne biegi, z czego jeden na dystansie ultra maratonu, jak to wyjdzie, czas pokaże.

Czy każda matka może być taką superbohaterką jak Ty?
Każda z nas jest superbohaterką. Nigdy o tym nie zapominajmy.

Przeczytaj poprzednie wywiady:
z Kasią, Agnieszką, Ewą, Ewą i Emilią.

czwartek, 26 listopada 2015

Sportowe Matki cz. 5 - Emilia

W ciąży, z małymi dziećmi, zapracowane i…zabiegane.
Biegające mamy opowiadają o tym, jak łączą wiele rozmaitych obowiązków z treningami. Zwierzają się z przeciwności, jakie stają im na biegowych ścieżkach. Zdradzają swoje biegowe marzenia i radzą niebiegającym mamom, jak zacząć biegać.
Poznajcie sześć matek biegaczek.   Za dwa dni kolejny (ostatni) wywiad!

Emilia - mama rocznej dziewczynki; prowadzi blog Przyjemność biegania

fot. Sebastian Wojciechowski

Od jak dawna biegasz?
W 2010 roku zaczęłam przygotowywać się do mojego pierwszego maratonu. Zakochałam się w tym sporcie i do tej pory mi nie przeszło.

Co uważasz za swój największy sukces biegowy?
Maraton Warszawski w 2012 roku. Mój wynik może nie powala: 4:28, ale przebiegłam cały dystans w dobrej formie, nieznacznie przyspieszając na ostatnich kilometrach. Chociaż rok później udało mi się życiówkę nieznacznie poprawić, to właśnie ten bieg uważam za najbardziej udany.

Jak wyglądała Twoja aktywność sportowa w ciąży?
Na szczęście lekarz prowadzący nie miał nic przeciwko bieganiu „dopóki będzie pani czuła, że ciąża przebiega normalnie”. Tylko czy stan, kiedy w Twoim brzuchu porusza się mały człowiek, coś ci bulgocze i kopie można uznać za normalny? Dla własnego spokoju w piątym miesiącu zaprzestałam biegów i zastąpiłam je pływaniem.
Za to do siódmego miesiąca regularnie chodziłam na zajęcia gimnastyczne. W siódmym miesiącu na chwilę trafiłam na oddział patologii ciąży w szpitalu. Sprawa okazała się błaha, ale po niej bałam się wracać do aktywności fizycznej, pozostały mi tylko spacery.

Jakie masz wspomnienia z pierwszego biegu lub pierwszej aktywności fizycznej po porodzie?
Pierwsza aktywność – ćwiczenia dla kobiet w połogu, kilka dni po porodzie. Były naprawdę łatwe, ale dla mnie wtedy potwornie męczące. Najbardziej nieprzyjemne było kładzenie się na, powiedzmy sobie szczerze, luźnym, obwisłym brzuchu. Spokojnie, to naprawdę z czasem zanika! Pierwszy bieg – w sześć tygodni po porodzie, marsz przeplatany bardzo wolnym truchtem. Udało mi się pokonać ze 3 kilometry i byłam tym wykończona.

Biegasz z wózkiem czy zostawiasz dziecko na czas treningu?
Nie używam wózka biegowego, podczas moich treningów dziecko zostaje w domu z tatą.

Nazwa Twojego bloga to „Przyjemność biegania”. Czy bieganie dla zmęczonej młodej matki może być przyjemnością?
Oczywiście! Niby męczę się dalej, ale głowa przy tym naprawdę odpoczywa. Przy małym dziecku człowiek czasem ma wrażenie, że służy już tylko do obsługi małego szkraba. Bieganie daje mi poczucie, że robię coś dla siebie, moje potrzeby wciąż są ważne. Po udanym treningu jestem bardzo zmęczona, ale szczęśliwa. Bez takiej odskoczni chyba bym zwariowała!

Czy teraz przygotowujesz się do jakiegoś konkretnego biegu?

Tak, do Biegu Niepodległości (Emilia ukończyła ten bieg z czasem 52:30 - przy. red.). Za to w przyszłym roku chcę powalczyć o nowe życiówki w półmaratonie i maratonie. Już obmyślam, jak zorganizować moje treningi, by osiągnąć cel.

Przeczytaj poprzedni wywiad.
Za 2 dni kolejny wywiad!

wtorek, 24 listopada 2015

Sportowe Matki cz. 4 - Ewa

Czwarty wywiad z cyklu "Sportowe Matki".
Przeczytaj poprzedni wywiad.
Za 2 dni kolejny wywiad!

Ewa - mama dwóch nastoletnich chłopaków; prowadzi blog Do przodu i w górę


Masz rodzinę, pracę, i - jak na amatorskie bieganie - niezłe wyniki. Jak udaje Ci się to wszystko pogodzić?
Nie zawsze to da się pogodzić, ale na pewno pomagają mi te trzy rzeczy:
1) kiedy mam jakiś cel biegowy na horyzoncie, to traktuję go jako priorytet i jestem gotowa do tzw. "poświęceń", czyli nie odpuszczam treningów, cisnę na nich ile wlezie, staram się też robić ćwiczenia rozciągające, wzmacniające i jakoś sensownie się odżywiać, w sensie nie alkoholizowania się i niejedzenia fast foodowego chłamu. Przed ważniejszymi startami korzystam z pomocy trenera.

2) mam tego farta, że jako freelancer pracuję w domu. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo ułatwia treningi, bo nie muszę się zrywać na bieganie o świcie ani latać po nocy, tylko mogę sobie zrobić przerwę w pracy w ciągu dnia. No chyba że akurat mam taki zachrzan, że faktycznie do biegania zostaje godzina 22.

3) mieszkam z trzema bardzo wyrozumiałymi facetami.

W dodatku poza bieganiem lubisz też inne dyscypliny. Na czym teraz bardziej się skupiasz?
Teraz najbardziej na bieganiu, ale miałam w swoim życiu długie okresy totalnej zajawki na inne aktywności - rower, windsurfing, narty, wspinanie. Teraz każdą z tych dyscyplin nadal uprawiam, ale poza regularnym wspinaniem i częstym rowerem, pozostałe w wymiarze raczej wakacyjnym. Gdyby doba miała więcej godzin albo ja mniej zobowiązań i więcej kasy, to bym śmigała na deskę albo w skały co tydzień!
Do tej pory jak wieje mocny wiatr w Warszawie, to nie mogę usiedzieć na miejscu i ciągle myślę, jak to fajnie by było teraz popływać. Bieganie jest super i przez różne starty oraz górskie przygody bardzo się w nie wkręciłam, ale nigdy nie będzie dla mnie jedynym sportem, bo za bardzo lubię te pozostałe.

Co uważasz za swój największy sukces biegowy? 
Zdecydowanie 3. miejsce wśród teamów kobiecych na Rzeźniku i osiągnięty tam w debiucie czas (11:54).

Jakie masz biegowe marzenie?
Szczerze? Żeby mnie omijały kontuzje, przez które nie mogę biegać. Ostatnio dopadają mnie problemy tego typu, więc naprawdę za gwarancję zdrowia oddałabym wiele. A dwa inne marzenia, już takie bardziej konkretne, to dać radę w kwietniu na zawodach ultra na Maderze (85 km i + 4400 m do góry) oraz pobiec kiedyś Big Sur Marathon w Kalifornii.

Co na bieganie Twoja rodzina? Traktują to jak fanaberię? Podziwiają? Czy może naśladują?
Na pewno, jak już napisałam, tolerują i nie robią problemów. Myślę, że odkąd zaczęłam porywać się na trochę bardziej hardcorowe biegi i wychodzić z nich w miarę zwycięsko, w sensie kończyć w dobrym czasie, są w jakimś sensie ze mnie dumni.
Mama oczywiście się zamartwia, że rujnuję sobie zdrowie, ale po Rzeźniku przekonała się, że ultra nie zabija, więc teraz już ze spokojem przyjmuje zapowiedzi kolejnych biegów. Niestety naśladowców w rodzinie jakoś nie mam - ale ziarno zasiane może kiedyś zakiełkuje.

Poza własnymi treningami prowadzisz też biegową grupę dla kobiet. Co to są za spotkania?
Dwa lata temu przyszło mi do głowy, żeby podzielić się z kimś swoją pasją i założyć lokalny babski klub biegowy. Zgłosiło się trochę chętnych i tak ruszyły Gazele i Pumy. Jest to klub raczej kameralny, szczególnie jego stałe grono, ale czasem pojawiają się nowe biegaczki (przy okazji zapraszam wszystkie chętne kobitki - więcej informacji o treningach tutaj: FB Gazele i Pumy).

Biegamy regularnie od 2 lat i co tydzień w środku tygodnia robimy około 8-10 km, a dodatkowo czasem biegamy po lesie w weekendy rano. Daje mi to mega radochę, bo po pierwsze jest to bardzo fajny czas, kiedy można się wyluzować i połączyć sport z babskim plotkowaniem, a po drugie widzę jak dziewczyny robią postępy. W tym roku startowałyśmy razem w Biegu Niepodległości.

Jakbyś miała dać jedną radę matkom, które chciałyby zacząć bieganie, to co by to była za rada?
Wiadomo, że można znaleźć mnóstwo wymówek i przeszkód, ale bieganie to jest serio najłatwiejszy i najtańszy sport do ogarnięcia przy obowiązkach domowych, bo nie wymaga dojazdów do żadnych klubów czy innych obiektów. Można wyjść za próg domu i zacząć biec, a nawet pół godzinki robi swoje.
Na początku zawsze będzie męcząco, ale z czasem oddech się uspokoi, tempo i dystans wzrośnie, a sylwetka zrobi się fajniejsza. No i dzięki bieganiu można poznać świetnych ludzi - tak było u mnie.

Przeczytaj poprzedni wywiad.
Za 2 dni kolejny wywiad!

niedziela, 22 listopada 2015

Sportowe Matki cz. 3 - Ewa

W ciąży, z małymi dziećmi, zapracowane i…zabiegane.
Biegające mamy opowiadają o tym, jak łączą wiele rozmaitych obowiązków z treningami. Zwierzają się z przeciwności, jakie stają im na biegowych ścieżkach. Zdradzają swoje biegowe marzenia i radzą niebiegającym mamom, jak zacząć biegać.
Poznajcie sześć matek biegaczek.   Co drugi dzień kolejny wywiad!

Ewa – mama trzyletniego chłopca; razem z mężem prowadzi blog Biegające Walczaki


Biegacie razem z mężem. Kto kogo wciągnął w bieganie? Jak to się zaczęło?
To bardzo trudne pytanie. Mój mąż już wcześniej biegał, nawet brał udział w zawodach, ale jakoś porzucił tę aktywność. Oczywiście namawiał mnie na wspólne treningi, jednak nie miałam nigdy na nie ochoty i wolałam swój fitness.
Przełomem były wakacje 2013 roku. Już od stycznia próbowałam zrzucić nadwagę po ciąży, ćwicząc z Chodakowską i innymi trenerkami. W lipcu przyjechała na wakacje moja bratanica i zajęła mi pokój do ćwiczeń. Pewnego wieczoru zamiast zrobić tzw. dywanówkę, wyszłam pobiegać i już tak zostało. A mąż, widząc jak się wkręcam, odkopał z szafy buty do biegania i zaczął trenować ze mną.

Co uważasz za swój największy biegowy sukces?
To, że w ogóle biegam! Nienawidziłam biegać. Jeszcze w szkole średniej nie potrafiłam przebiec 600 metrów nie zatrzymując się. Inne ćwiczenia proszę bardzo, ale bieganie? Nigdy. I gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że będę wychodzić na trening przy temperaturze -15 st. C w śniegu po kostki wysłałabym go do najbliższego szpitala psychiatrycznego.

Wychodzicie razem z mężem na treningi? Jak udaje Wam się ogarnąć pracę, opiekę nad dzieckiem i jeszcze bieganie?
Czasem się nam udaje. Było łatwiej, gdy mieszkała z nami mama męża. Wtedy nie martwiliśmy się o opiekę nad Młodym. Kładliśmy syna spać i śmigaliśmy razem. Teraz ustawiamy sobie treningi naprzemiennie. Moim zdaniem jak ktoś chce, to znajdzie godzinę dziennie na trening, mimo nawału obowiązków i ciągłej gonitwy.

Wasz syn też się wkręcił w bieganie? W jakich biegach wziął udział?
Tak, Olek bardzo się wkręcił. Nie mamy lepszego kibica! Widząc jak przynosimy medale po biegach, też sam chciał je zdobywać. Jego pierwszy bieg to naprawdę było wyzwanie. Pojechaliśmy na Zimowy Maraton Bieszczadzki do Cisnej. W jego ramach były też biegi dla dzieci. Olek zadebiutował w zimowym biegu górskim na dystansie 70 m.
Drugi bieg był w Pile, w ramach Muzycznej Ćwiartki, gdzie był ostatni, ale też dystans był bardzo duży jak na trzylatka. Przebiegł ze mną 1 km.
I ostatni bieg. Największy sukces – sami w to nie wierzymy i nadal jesteśmy w szoku – był najlepszy z roczników 2012 i młodszych w Biegu Bąbla (100 metrów) podczas imprezy Młodzi Bohaterowie Narodowego w ramach Maratonu Warszawskiego.

Spodziewacie się czwartego członka rodziny. Z przyczyn zdrowotnych nie możesz teraz biegać. Jak to znosisz?
Oj kiepsko. Przed ciążą czytałam wywiady z mamami, bardziej lub mniej profesjonalnymi biegaczkami, o tym jak biegały do 7 miesiąca. I miałam nadzieję na to samo. Niestety, każdy organizm i ciąża jest inna, i ze względu na dziecko nie chcę ryzykować. Pozostaje mi nordic walking, basen i pilates dla ciężarnych przed TV.

Co daje Ci bieganie?
Wolność. Radość. Uśmiech. Szczęście. Relaks. I mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Życie na biegowym haju jest po prostu fajniejsze.

Co jest Twoim biegowym marzeniem?
Biegać jak najdłużej bez kontuzji. I jeszcze coś. Oglądałam film dokumentalny TVP Rzeszów o Biegu Rzeźnika. I w nim występowało małżeństwo, tak na oko po pięćdziesiątce. Biegli razem w tej imprezie po raz 10. Moim cichym marzeniem jest pobiec Rzeźnika z mężem.

Przeczytaj poprzedni wywiad.
Za 2 dni kolejny wywiad!

piątek, 20 listopada 2015

Sportowe Matki cz. 2 - Agnieszka

Poznajcie sześć matek biegaczek, które opowiadają o tym, jak łączą wiele rozmaitych obowiązków z treningami. Zwierzają się z przeciwności, jakie stają im na biegowych ścieżkach. Zdradzają swoje biegowe marzenia i radzą niebiegającym mamom, jak zacząć biegać.

Dziś drugi wywiad z cyklu "Sportowe Matki".  Za dwa dni kolejny wywiad!

Agnieszka – mama trójki; prowadzi blog Matka Biega

Jesteś matką trójki dzieci. To chyba jakaś ściema, że znajdujesz jeszcze czas na bieganie. W dodatku bieganie w Twoim wykonaniu to nie jakieś truchciki po parku, a maratony i ultramaratony, które pokonujesz w zatrważającym tempie. Jak znajdujesz czas na trenowanie?
"Zatrważające tempo". Chyba jeszcze nikt tak nie powiedział o moim bieganiu. Ok - wyszłam jakiś czas temu poza truchtanie dookoła domu, rzeczywiście zaczęłam mierzyć się z dystansami, które jeszcze rok, dwa lata temu wydawały mi się niewyobrażalne. Ale wśród biegaczy znajdzie się sporo matek z dziećmi, które są o niebo szybsze ode mnie.
Trójka dzieci stwarza pewne kłopoty logistyczne. Ale przecież nie jestem samotną matką, mój mąż ma również trójkę dzieci! Mam o tyle łatwiej, że aktualnie nie pracuję zawodowo. W okresie, gdy pracowałam, starałam się biegać wcześnie rano, albo truchtać za dzieciakami jadącymi na rowerach do szkoły i przedszkola. Zdarzało mi się wracać biegiem z pracy. No i zawsze zostają wieczory, po ogarnięciu dzieciaków, ustaleniu kto pierwszy wychodzi, bo małżonek również biega.

Co na to wszystko Twoja rodzina? Nie mają Cię za wariatkę?
Moi rodzice jakoś ze spokojem to wszystko przyjmują. Nawet jeśli uważają mnie za wariatkę - nie mówią mi tego. W teściowej mamy duże wsparcie, bo sama wciągnęła się w nordic walking i startuje w różnych zawodach.

Co jest Twoim największym sukcesem biegowym? I czy to było w czasach przedmatczynych, w trakcie czy po?
W czasach przedmatczynych nie biegałam. Znaczy dawno temu w podstawówce, bo chodziłam do klasy sportowej, ale to było po pierwsze ponad 20 lat temu, a po drugie byłam raczej jedną ze słabszych osób w mojej klasie. Pomiędzy kolejnymi dziećmi usiłowałam truchtać, ale tak się jakoś złożyło, że co zaczynałam, to zachodziłam w ciążę. Na serio - w sensie, że wytrwałam, wciągnęłam się i tym razem nie zaciążyłam - za bieganie wzięłam się trzy lata temu. Byłam zmęczona słabą odpornością, ciągłym chorowaniem i antybiotykami. Miałam nadzieję, że bieganie mi pomoże.
Największym sukcesem sportowym jest dla mnie ukończenie Biegu Rzeźnika, w którym razem z Ewą, też zresztą matką, zajęłyśmy trzecie miejsce wśród kobiet. Jakby ktoś, te trzy lata temu, gdy umordowana zapaleniem płuc i dwutygodniowym pobytem w szpitalu ledwo przetruchtałam kilometrowe kółko po parku, powiedział, że stanę na starcie ultramaratonu, pokonam ponad 70 kilometrów i jeszcze stanę na podium - to bym go wysłała do psychiatry.

A co jest Twoim biegowym marzeniem?
Chciałabym, niezależnie do tego czy będę biegać szybciej czy wolniej, czy to będzie bieg na 5 km czy górskie ultra, czerpać z tego radość.

Jakbyś miała dać jedną radę matkom, które chciałyby zacząć bieganie, to co by to była za rada?

Bieganie jest aktywnością, którą najłatwiej przy dzieciach zrealizować. Nie potrzeba żadnych karnetów, nie trzeba jechać na drugi koniec miasta. Można to robić i w dzień, i wieczorem. Gdy jest ciepło i gdy jest chłodniej. W słońcu i w deszczu. W parku, między blokami, po chodniku, pod górkę, z górki, w lesie, w mieście. Z koleżanką i samemu. Z dzieckiem w wózku, za dzieckiem na rowerku, bez dziecka. Z mężem i bez męża. Wystarczy założyć buty. I wyjść.

Przeczytaj poprzedni wywiad.
Za 2 dni kolejny wywiad!

środa, 18 listopada 2015

Sportowe Matki cz.1 - Kasia

Z małymi dziećmi, niektóre w ciąży, zapracowane i…zabiegane.
Biegające mamy opowiadają o tym, jak łączą wiele rozmaitych obowiązków z treningami. Zwierzają się z przeciwności, jakie stają im na biegowych ścieżkach. Zdradzają swoje biegowe marzenia i radzą niebiegającym mamom, jak zacząć biegać.
Poznajcie sześć matek biegaczek.  Dziś wywiad z Kasią, a potem pięć kolejnych wywiadów - co drugi dzień!

Kasia – mama dwójki przedszkolaków, prowadzi blog Biegająca Matka 


Jak się zaczęło Twoje bieganie?
Początki biegania miałam dwa. Jeden w 2008 roku, kiedy to jeszcze z narzeczonym postanowiliśmy zacząć biegać i za pierwsze pieniądze zarobione na stażu kupiłam sobie biegowe buty. Było to bieganie nieregularne, w zwykłych dresach a'la Rocky, nie było mowy o startach w jakichkolwiek zawodach, nie było Endomondo i innych cudów na kiju. A potem od 2010 byłam ciągle w ciążach - do stycznia 2013 (w międzyczasie trochę biegałam). I jeszcze w ciąży zapisałam się pierwsze w życiu biegowe zawody. 10 kilometrów 7 tygodni po porodzie. Czyste szaleństwo, które trwa do tej pory.

Na swoim blogu  przyznajesz otwarcie: walczysz z nadwagą. Ale chyba z coraz większymi sukcesami?
Moja waga moją zmorą. Całe życie miałam skłonności do tycia i całe (dorosłe) życie bardzo się pilnowałam z jedzeniem. A w ciążach dałam czadu. "Skoro jestem w ciąży to co sobie będę żałować" -to głupie, wiedziałam to wtedy i wiem to teraz. Po pierwszej ciąży zostało niewiele balastu, za to podczas drugiej dorobiłam się ponad 20 kg gratisu, który nie chciał zejść. Doszły zaburzenia tarczycy i inne choroby metaboliczne związane z gospodarką hormonalną.
Zgubienie ponad 20 kg okazało się wyzwaniem na miarę zdobycia Everestu. Podejść do dietetyków miałam kilka, a może kilka naście. Tak naprawdę do profesjonalisty trafiłam zupełnie niedawno. I powoli, powoli pojawiają się efekty. Po miesiącu, kiedy kilogramy leciały jak szalone, waga stoi i nie chce ruszyć. Ale łapię byka za rogi i nie poddaję się, bo teraz już wiem, że to normalne i trzeba ten okres spokojnie przeczekać.

Udaje się połączyć trening z zajmowaniem się dwójką maluchów?
 Na bieganie zawsze da się wygospodarować czas tak, że nikt nie ucierpi. Biegam przeważnie wieczorami, kiedy wykąpię i położę towarzystwo spać. Kwestia dobrej logistyki. Kiedy biegam, dzieciaki już śpią i właściwie nie ma problemu z połączeniem tego.

Co uważasz za swój największy sukces biegowy?
Sam fakt, że biegam tak długo. Jestem w gorącej wodzie kąpana i obawiałam się, że tak szybko jak zachłysnęłam się bieganiem, tak szybko mi to minie. A to trwa i trwa.

Jakie masz plany biegowe na 2016 rok?
Plany są ambitne. 8 grudnia okaże się czy jedziemy z mężem na majowy Bieg Rzeźnika. Od tego zależy co będzie się działo dalej. Mam plany sięgające 2017 roku i wszystko zależy właśnie od tego, czy zostaniemy wylosowani na Bieg Rzeźnika. Od lat marzy mi się start w Biegu Ultra Granią Tatr, jednak by tego dokonać trzeba zebrać konkretną liczbę punktów w biegach górskich. W 2016 roku zatem będę zbierać punkty, by móc się zakwalifikować na BUGT 2017. Na pewno będę chciała wiosną poprawić życiówki na asfalcie: 10 km i 21 km, i na pewno nie zabraknie mnie w Krynicy na wrześniowym Festiwalu Biegów.

Co byś doradziła matkom, które chciałyby zacząć biegać?

Żeby nie słuchały "dobrych rad" od innych. Żeby metodycznie i spokojnie podeszły do tej aktywności i nie przejmowały się, że na początku ciężko złapać oddech. To minie. I potem będzie fantastycznie. I żeby zaczęły od zakupu stanika do biegania. 

Za 2 dni kolejny wywiad!

wtorek, 17 listopada 2015

Bieg Niepodległości. Pokolenia biegną…

Dwa dni przed biegiem coś łupnęło mi w kręgosłupie i bieg stanął pod znakiem zapytania. Na szczęście organizm ma zdolności samonaprawcze i stawiłam się na linii startu. Ale nie o kręgosłupie chciałam napisać, a o tym, że Bieg Niepodległości był szczególny co najmniej z trzech powodów:

1)    Biegliśmy w trzy pokolenia. Mój tata, Marysia w wózku, no i ja.
To tata zaraził mnie bieganiem. Biegał jeszcze w latach 70-tych, gdy było to w Polsce zupełnie niepopularne, a ludzie na widok biegnącego pukali się w czoło. Kiedyś tacie bieganie szło naprawdę nieźle. Ale nie brał udziału w wielu zawodach, bo po prostu ich praktycznie nie było. Dopiero teraz, może powalczyć o medale. A kto wie, może jak przeskoczy do kategorii M70 to będzie mógł łatwiej wywalczyć jakieś podium?

fot. Kuba

Podejrzewam, że Marysia była najmłodszym uczestnikiem biegu. Co prawda na trasie mijało mnie sporo rodziców z maluchami, ale chyba wszystkie wózki były dla siedzących już dzieci. A Marysi do siedzenia jeszcze daleko. Czy kiedyś moje dziewczyny polubią bieganie i czy pokonają kiedyś 10 kilometrów na własnych nogach?

Dla mnie z kolei była to pierwsza „dycha” po porodzie. Biegło mi się lekko, mimo pchania zwykłego (nie biegowego) wózka. Czas oczywiście daleki od życiówki, ale nie o czas tym razem chodziło. Czy kiedy będę w wieku mojego taty też dam radę przebiec te 10 kilometrów?

fot. Kuba

2)    Listopad, a szczególnie Bieg Niepodległości to dla mnie czas wspomnienia o Staszku. Koledze ze studiów i z biegania. Kiedyś biegliśmy razem na tej trasie. Dla Staszka czas nie zawsze się liczył. Pamiętam, jak kiedyś zającował Kubie biegnąc kilka kroków przed nim i zachęcając do szybszego biegu. Sam pokonałby tę trasę o wiele szybciej.
Teraz na Biegach Niepodległości biega rodzina Staszka; Jego rodzice dzielnie pokonują te 10 kilometrów już od kilku lat. Czas leci. Od kiedy nie ma Staszka urodziły się moje dziewczyny. Pokolenia biegną. A Staszek zawsze zostanie młody.

3)    Bieg Niepodległości to też dla mnie chwila refleksji o historii. Za trzy lata będziemy obchodzić setną rocznicę niepodległości. Niby tak dużo. A jednak to tylko dwa pokolenia temu (mój dziadek urodził się w 1899 roku). Sto lat temu Polski formalnie nie było. Jak będzie za kolejne sto lat? Jak będą wówczas żyły moje prawnuki? W jakim świecie przyjdzie nam wkrótce żyć i co zostawimy naszym dzieciom?



wtorek, 10 listopada 2015

III Noc STO-nogi - czyli nasza czwórka na biegu

Po raz pierwszy stanęliśmy całą czwórką na biegu!

Wzięliśmy udział w biegu nocnym STO-nogi, czyli biegu organizowanym przez Społeczne Towarzystwo Oświatowe w Milanówku.

Trzeba przyznać, że forma biegu jest bardzo ciekawa i rzadko spotykana:
są trzy godziny i pętla o długości około 1600 metrów. Wygrywa osoba, która przebiegnie najwięcej pętli. Można zrobić jedną pętlę, można robić przerwy. A więc jest to bieg dla każdego.

Przed startem, już z galaretką.  fot. Kuba
Na starcie zjawiliśmy się po raz pierwszy we czwórkę. Byli także nasi znajomi: Ewa, Krystian i Olek (lat 3,5), a także setka innych uczestników. Jak to na takich kameralnych biegach - panowała bardzo miła atmosfera. Na starcie, będącej zarazem metą paliło się solidne ognisko, można było upiec kiełbasę i dostać miskę grochówki. Wiele osób przyniosło własnego wyrobu ciasta i sałatki. My przynieśliśmy galaretki.

I właśnie przez tę galaretkę Zosia nie chciała wystartować. Dorwała kubeczek i jadła. A ciężko biec i jeść! Tak więc pierwsze jakieś 200 metrów pokonała u taty na barana (zrzucając mu na włosy i okulary nieco galaretki). Ale potem już szła sama. Marysia spała w chuście. Przeszliśmy jedną pętlę, podczas gdy wielu biegaczy śmigało już kolejne kółka. Zwycięzca pokonał 22 okrążenia.


My powolutku. Inni już na drugim kółku. fot. Kuba

niedziela, 4 października 2015

Pierwsza przebieżka i niby-plany

Już od kilku dni korciło mnie, żeby pójść na pierwszą poporodową przebieżkę. Ale najpierw byliśmy wszyscy nieco zagluceni, a od dwóch dni męczy mnie ból szyi (zawiało mnie czy co?) i mogę odwracać głowę tylko w prawą stronę! Ale pogoda dziś taka piękna...
A więc wychodzę! Tym bardziej, że Zosię porwali dziś dziadkowie. Logistyka z wyjściem jest co najmniej dwa razy łatwiejsza.

Po urodzeniu Zosi bieganie szło mi na początku bardzo opornie. Przez ładnych kilka tygodni byłam w stanie przebiec tylko kilkaset metrów w ciągu. Mając to w pamięci, zaczynam bardzo ostrożnie. Z resztą i tak nie mogłabym pędzić, bo przecież pcham przed sobą najzwyklejszy wózek (na wózek biegowy Marysia jest jeszcze o wiele za mała).

Biegnie się zupełnie dobrze. Serce i płuca najwyraźniej nie zapomniały zeszłorocznych biegów. Uda i łydki też całkiem świeże. Za to wszystko co pomiędzy - masakra! Brzuch po cesarskim cięciu i rozciągnięte ciążą mięśnie brzucha dają się we znaki. Czuję się jak matrioszka, której dwie części nie zostały do końca skręcone. Góra swoje, dół swoje, a pomiędzy, jakby nic nie było. I tu apel: biegaczu, szanuj i ćwicz swój brzuch nie mniej niż nogi!

Tak sobie człapię z wózkiem i obmyślam co i jak w przyszłości. Przez najbliższe kilka tygodni, a nawet miesięcy moim treningami będzie właśnie takie człapanie. Bo na żadne szybsze biegi na razie się nie nadaję. A poza tym, w najbliższym czasie na pewno będę karmić Marysię - czyli trudno będzie się wyrwać bez niej. A z wózkiem - wiadomo - pędzenia nie ma.

Do wiosny to jest taki mój niby-plan: człapać ile wlezie, z czasem może to będzie trochę szybsze człapanie. Do lata raczej nie zaliczę żadnego dłuższego biegu, co najwyżej "piątki" i "dyszki" z wózkiem. Jeśli się uda zapisać na Bieg Niepodległości to przeczłapię z Marysią w wózku (Zosia zaliczyła swój pierwszy wózkowy bieg, gdy miała 6 tygodni). Z kolei jesienią 2016 bardzo bym chciała wreszcie złamać 4 godziny na maratonie (dotychczasowy rekord to 4:12). Ale to dopiero za rok...

A więc niby-plan jest. Tymczasem wracam do domu po pierwszej przebieżce. Staram się tylko nie patrzeć na swoje odbicie w szybach, bo z nadmiarowymi kilogramami jednak jakoś mi nie do twarzy. Mimo to czuję się świetnie. Jak dobrze się troszkę zmęczyć!

człapu człapu

Trzy kilometry w "zawrotnym" tempie 8 min/km. Ale to już jest coś ;)

czwartek, 1 października 2015

"Połóg" czyli wesołe szaleństwo podwójnej matki

I tak oto zostałam matką drugiej cudownej dziewczynki.
Kiedy urodziła się Zosia zdawało mi się, że mam sporo roboty przy dziecku.
Teraz zastanawiam się na co ja traciłam cenny czas. Z dwójką to dopiero jest robota!
Moja kuzynka (matka trójki) powiedziała mi kiedyś, że przy dwójce to w sumie jest luzik, bo jeden rodzic może się zająć jednym, a drugi drugim dzieckiem. Przy trójce - to dopiero jest robota!
...

Jestem jeszcze w okresie połogu, który teoretycznie trwa 6 tygodni. Jest to czas, gdy matka dochodzi do siebie po trudach porodu. Słowo "połóg" wzięło się od "polegiwania". Ha ha ha! Polegiwanie zakończyło się po dwóch dniach w szpitalu, wraz z powrotem do domu. Jak przy dwuletnim dziecku polegiwać?
Pierwsze spotkanie dziewczyn. Koniec polegiwania.

Bycie matką to pakiet darmowych ćwiczeń bicepsów, ćwiczeń z cierpliwości oraz łamigłówki logistycznej.

Dźwiganie to jednego to drugiego dziecka (jedno dość ciężkie, około 13 kg, ale za to daje się nosić w dowolnej pozycji, drugie - 4,5 kg, ale jeszcze bezwładne, więc tylko niektóre pozycje wchodzą w grę) z pewnością usprawni nasze ciało. Ale to nie wszystko.
Kiedy młode dziecko nie daje się tak łatwo odłożyć do kołyski  - zaczynasz odkrywać nieznane sobie umiejętności wykonywania wszelkich czynności jedną ręką. Przy okazji można zauważyć istnienie wielu ciekawych mięśni. Jedna ręka nie wystarcza? Są jeszcze nogi, twarz i wiele innych części ciała. Serio - kroję chleb i wieszam pranie z dzieckiem w ręku. Już nie wspominając o pisaniu na komputerze jedną - niekoniecznie prawą - ręką (najgorzej napisać "Ć").

Ćwiczenie cierpliwości to dla mnie najtrudniejsze zadanie. Dwulatek po raz trzeci rozsypuje kredki na podłogę, w związku z czym zapominasz o tym, że na gazie pali się już zupa, a gdy lecisz do kuchni ratować resztki obiadu, starsze dziecko wpycha młodszemu plastelinę do ucha.
Ommmmm, ommmmmm, jestem cierpliwa, jestem cierpliwa, 1, 2, 3, 4, 5, jestem cierpliwa.

Pierwsze wspólne zabawy

Najciekawsze jest jednak ćwiczenie myślenia strategicznego. Zarządzanie zasobami ludzkimi w postaci dwójki dzieci nie zawsze należy do łatwych. Nawet wyjście na spacer czy pojechanie gdzieś samochodem może być wyzwaniem.
Bo gdy młode już gotowe to starsze nie chce założyć butów, chce jeszcze zabrać lalkę, która akurat się gdzieś zgubiła, poza tym teraz, nagle okropnie zachciało się pić. Ufff, starsze ubrane i gotowe. Ale w tym czasie młodsze zdążyło się całe obsrać. A gdy będzie już przebrane - zgłodnieje. W tym czasie starsze się rozebrało, bo gorąco, i zajęło czym innym, bo nudno, i w sumie to już wcale nie chce iść na ten spacer...

Udało się jednak wyjść! Jedziemy do Łazienek ("mamo, a gdzie ta łazienka?"). Chodzimy, oglądamy wiewiórki i pawie. Ach! Jest pięknie!...
Dopóki Marysia nie zaczyna płakać, a Zosia włazić w krzaki. Trochę gonię starszą z młodszą przy cycku. Przynajmniej wszystkie powdychałyśmy świeżym powietrzem. Czas wracać do domu.
Zosia znienawidziła wózek kiedy zaczęła chodzić i przez ostatni rok zdążyła już o nim zapomnieć. Teraz jednak widząc Marysię leżącą w "gondolce" zaczęła domagać się wózka, albo wzięcia na barana. Marysia z kolei nie lubi leżeć w wózku i żałośnie płacze.
Dobra matka to matka przygotowana na każdą sytuację, albo mająca pomysły!
A więc wiążę Marysię w chustę, Zosię wciskam w gondolkę dla niemowląt i tak wracamy do domu.

Zosia w wózku Marysi
Pomimo szaleństw stwierdzam, że rodzeństwo to jednak super sprawa. Choć Marysi dostało się już kilka razy po głowie od starszej siostry, to obie bardzo się kochają (młodsza jeszcze mało świadomie). Sama z resztą wiem, że nie ma to jak dwie siostry!




niedziela, 27 września 2015

Pierwszy bieg Zosi

Powtarzam sobie, że to tylko zabawa, nie ma sensu się denerwować.
Ale prawda jest taka, że nie byłam tak przejęta żadnym swoim biegiem.

Najbardziej martwiliśmy się z JK czy Zosia w ogóle będzie wiedziała o co chodzi i czy wystartuje, czy nie będzie płakać. Był mały chaos organizacyjny i do końca nie wiedzieliśmy, czy na start dzieciaki będą mogły wchodzić z rodzicami. Zosia ma w końcu dopiero 2,5 roku i stanięcie na starcie wśród tłumu obcych osób mogłoby być stresujące.

Bieg "Młodzi Bohaterowie Narodowego" odbywa się w ramach 37. Maratonu Warszawskiego. Dzieciaki w swoich grupach wiekowych startują na różnych (w zależności od wieku) dystansach na Stadionie Narodowym. Zosia jest w najmłodszej grupie i bierze udział w "Biegu Bąbla" na 100 metrów. Wbrew pozorom dla dwulatka 100 metrów to całkiem długi dystans.

Dzień wcześniej Zosia jedzie z JK po pakiet startowy. Dostaje prawdziwy numer i kilka gadżetów, wśród których najbardziej jej się podobają plastry.

Numer odebrany.

W dniu zawodów jedziemy na stadion. Spotykamy tam Biegające Walczaki w pełnym składzie. Od nich startuje Olek - w tej samej grupie co Zosia. Okazuje się, że dzieci mogą startować z rodzicami, Zosia idzie więc z JK na start. Po krótkiej rozgrzewce słychać odliczanie: 10, 9, 8 (zastanawiam się ile dzieci umie odliczać) 3,2,1 start!

Zosia na starcie w niebieskiej koszulce. Obok niej - Olek.
Od początku na prowadzeniu Olek. Zosia raczej z tyłu, ale za to roześmiana. Olek dobiega jako pierwszy w poniżej 18 sekund (co daje mniej niż 3 minuty na kilometr) - szacun dla młodego biegacza!!! Zosia dociera do mety w około 36 sekund (6 min/km), ale w swoim roczniku, wśród dziewczynek jest druga!

Z medalami.
Na mecie dzieciaki dostają dwa medale - jeden prawdziwy, metalowy, a drugi - czekoladowy. Wszyscy są bardzo zadowoleni, a ja - bardzo dumna.


Fajnie, że Maraton Warszawski zorganizował coś dla dzieciaków, bo widać - potrzeba jest spora - pakiety na bieg szybko zostały wykupione. Podobało nam się również to, że poza biegami były rozmaite atrakcje dla dzieciaków.

Hello Kitty!

Rośnie nowe pokolenie biegaczek i biegaczy!

wtorek, 1 września 2015

Marysia

Pod względem zdrowotnym lepiej jest urodzić siłami natury. (Jaka tam natura?? Własnymi siłami!!). Więc gdy na świat miała przyjść Zosia, oczywiste było dla mnie, że urodzę naturalnie. Co, ja nie dam rady? Ja?
Nie dałam rady. 

Teraz już nie byłam takim chojrakiem! Mając jeszcze w miarę na świeżo w pamięci doświadczenia z Zosią,       wiedziałam, że jeśli będą jakieś oznaki tego, że z porodem naturalnym będą kłopoty - nie będę ryzykować. 
I tak po raz drugi wylądowałam na stole operacyjnym.

To rodzenie to straszna nuda! / chwila przed cięciem


Dla kogoś, kto lubi sport, a więc i swoje ciało, obraz rozbebeszania brzucha nie jest wesoły. Starałam się nie patrzeć w lampę, w której odbijał się ten cały krwawy teatr. 
Nie jest wesołe mieć sparaliżowane pół ciała. Pierwsze wstanie z łóżka z rozciętym brzuchem już w ogóle nie jest sprawą do śmiechu.

Cudowne było jednak  usłyszeć pierwszy krzyk dziecka. Cudowne było usłyszeć, że jest zdrowe i wszystko ok. I cudowne było pierwszy raz dotknąć tego malutkiego człowieka, który choć siedział tyle czasu w brzuchu, to jednak był kimś nieznanym.               
"Czy wzięła pani ze sobą kokardy?" Usłyszałam głos pielęgniarki, jeszcze leżąc na stole.  Zamroczona nieco znieczuleniem, nie mogłam pojąć o co chodzi - jakie kokardy??
Dopiero gdy zobaczyłam dziecko, zrozumiałam, że ma tak długie włosy, że można by je związać. Marysia. - witaj na tym świecie!


poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Końcówka ciąży

Ciąża ciąży nie równa.
Gadam z koleżankami i okazuje się, że każda ciąża jest inna. Każda osoba ma z czymś innym problemy.
Moje dwie ciąże też się od siebie różniły. Z Zosią wydawało mi się, że szybko zaczęłam tyć. Ale druga ciąża była widoczna jeszcze zanim zaczął się 3 miesiąc! I wydawało się przytyję o wiele więcej. Tymczasem w drugiej ciąży przybieranie wagi przyhamowało pod koniec i ostatecznie w obu ciążach przytyłam mniej więcej tyle samo (17 i 16 kg).
W drugiej ciąży 7 i 8 miesiąc był dość ciężki. Okazało się, że mam nadmiar wód płodowych. Brzuch zrobil się ogromny i ciężko było się ruszać. Dodatkowo lipcowo-sierpniowe upały nie ułatwiały sprawy. Natomiast w 9 miesiącu trochę odżyłam i poczułam jakąś nową energię (przy Zosi najgorszy z kolei był 9 miesiąc).
Choć w trzecim trymestrze już niewiele się ruszałam sportowo - starałam się zachować choć trochę aktywności. Grane były spacery, krótkie wyjazdy czy wycieczki kajakowe.

wtorek, 2 czerwca 2015

Drugi trymestr czyli najlepszy okres ciąży

Mdłości minęły. Brzuch już jest, ale jeszcze nie ogromny. Można się nieco poruszać.
Biegam, pływam, jeżdżę na rowerze i na rolkach. Czasu tylko o wiele mniej niż w pierwszej ciąży.

Udaje mi się jeden mały "wyczyn" - wzięłam udział w "Orlenie". Nie, nie w maratonie, to by była już przesada. Ale w biegu na 10 km.
Zrobiłam sobie nawet okazjonalną koszulkę.

fot. Zosia Dulska

Startuję z założeniem, że będę ostatnia na mecie. Pierwsza raczej nigdy nie będę na masowym biegu. To może chociaż ostatnia??
Dzień jest chłodny, czyli w sam raz dla biegaczy. Pilnuję się, żeby truchtać powolusieńku. Pierwsze 2-3 km jestem na samiuśkim końcu. Potem "nie daję rady" tak wolno - nawet marszobiegiem. Ostatni uczestnicy zostają daleko, daleko z tyłu, chyba po prostu idą. A ja swoim powolnym truchto-marszem zmierzam do przodu. W ramach odpoczynku czekam nawet jakieś 3-4 minuty do toitoia.

fot. Zosia Dulska

Po drodze  - miła niespodzianka - czeka na mnie koleżanka Zosia, a zaraz potem mój małżonek JK na rowerze. Dobiegają ze mną prawie do końca. Nigdy nie brałam udziału w żadnych zawodach na takim luzie.
Wyszło 1:22. Antyżyciowka! Hurra!

piątek, 1 maja 2015

Chłopiec czy dziewczynka?

Jak ktoś mówi, że spodziewa się potomka, najczęściej pierwsze pytanie to "czy to chłopiec czy dziewczynka?".
Spoko, ja też zadawałam takie pytania. Ale już nie będę zadawać. A w każdym razie nie jako pierwsze pytanie.
A było to tak...
W trzecim miesiącu ciąży powinno zrobić się USG, które m.in. wykazuje przezierność karkową płodu. Jeśli nie jesteś rodzicem, pewnie nigdy nie słyszałeś o czymś takim. A więc owa przezierność, czyli po prostu grubość fałdu na karku dziecka, może być wskaźnikiem niektórych wad genetycznych.
U Zosi ta grubość była bardzo niska i nawet nie zdążyłam się zainteresować tym tematem. Tym razem, w drugiej ciąży, pan od USG zaczął kręcić nosem, że przezierność duża. Przyznam szczerze, że ścięło mnie z nóg.

Okazało się, że nie przysługuje mi żadne dodatkowe badania opłacone z NFZ, bo po pierwsze przezierność jest poniżej jakiegoś tam progu, a mój wiek jest poniżej jakiegoś tam (wraz z wiekiem rośnie ryzyko wad wrodzonych dziecka).
Skoro żyjemy w czasach, w których technika pozwala na sprawdzenie wielu rzeczy - czemu z tego nie korzystać. Zaczęłam się zastanawiać, jakby to było mieć niepełnosprawne dziecko. Z pewnością byłoby to ogromne wyzwanie. A do wyzwań lepiej się przygotować.
Na wyniki badań, za które zapłaciliśmy (prywatnie) ładnych kilka stówek, czekaliśmy 3 tygodnie.
Okazało się, że na 99% dziecko urodzi się zdrowe (poza inwazyjnymi metodami, określa się jedynie prawdopodobieństwo wystąpienia wad).
Czy to naprawdę takie ważne czy to chłopiec czy dziewczynka? Żyjemy w takich fajnych czasach i miejscu, że różnice są niewielkie :)

czwartek, 9 kwietnia 2015

ZNOWU w ciąży?

Już kilka razy spotkałam się z tekstem: "ZNOWU jesteś w ciąży?".
Ej, no. Ja rozumiem, żebym spodziewała się ósmego czy dziesiątego dziecka. Ale przy drugim, to jakie znowu ZNOWU?
A tekst "znowu jesteś w ciąży" to ostatnio częste powitanie na mój widok.
Najbardziej przerąbane mają bezdzietni. "A kiedy dzidziuś?" (też to słyszałam). Jedni nie chcą, inni nie mogą. Dla jednych i drugich takie pytania mogą być denerwujące lub bolesne.
"Kiedy drugie?", "teraz do pary przydałby się chłopczyk/dziewczynka", "troje/czworo to już za dużo"itd. ... Grrrr...
Niedawno moja znajoma urodziła szóste dziecko. Wg poniższej tabelki mówimy: "Boże, współczuję". A ona każde dziecko traktuje jak cud. Ciąże, karmienie i wychowywanie tej wesołej gromadki w żadnym wypadku nie traktuje jak zmarnowane chwile, lecz jako zasadniczy cel i treść życia. Szczerze powiem, że podziwiam ją za jej cierpliwość i poczucie spełnienia. Bo ona się w macierzyństwie zarąbiście spełnia. I czy ktoś ma sześcioro, troje, dwoje czy wcale nie ma dzieci - fajnie jest wiedzieć czego się chce w życiu, robić to i się cieszyć. A nie słuchać tego, co inni by chcieli. O!
Żródło: zapytajpolozna.pl

poniedziałek, 30 marca 2015

Pierwsze trzy miesiące. Czyli najgłupszy czas ciąży.

Ojoj. Długi czas nie pisałam.
Od kilku dni jestem w piątym miesiącu ciąży i powoli wracam do świata żywych.
Pierwsze trzy miesiące były słabe. W sumie, porównując się do niektórych dziewczyn, to nie mam co narzekać. Prawie nie rzygałam, nie miałam żadnych dolegliwości, poza tym, że ciągle byłam straaaaasznie zmęczona i śpiąca.
Poza tym, chciałam zaznaczyć, że pierwszy trymestr, czyli pierwsze trzy miesiące, ciąży jest bez sensu. No bo tak: głupio się jeszcze przyznać i rozpowiadać, jak jeszcze nie wiadomo co i jak. Nic nie widać, więc w sklepie czy autobusie nikt miejsca nie ustąpi. W pracy - zachrzan po normalnemu.
A samopoczucie jest beznadziejne. Człowiek najchętniej zaszyłby się pod kołdrą i już stamtąd nie wychodził.
Czy miałam tak samo z Zosią? Chyba podobnie. Ale o ile w pierwszej ciąży można się w miarę skupić na sobie, tak w drugiej "nie ma letko". Bo zawsze jest coś do zrobienia przy pierworodnym.
Tak więc grudzień, styczeń i luty pod względem sportowym można po prostu skasować. Każdą wolną chwilę poświęcałam na spanie lub leżenie.
Moi drodzy, jeśli widzicie w autobusie jakąś niewiastę, bladą, z półprzymkniętymi, podkrążonymi oczami - ustąpcie miejsca. Nigdy nic nie wiadomo ;)

Bardziej Matka Polka niż Sportowa Mama...

czwartek, 1 stycznia 2015

Podsumowanie 2014

Jakiś czas nie pisałam...
Na koniec się trochę wytłumaczę. Ale najpierw: okolice Sylwestra to dobry czas na podsumowanie. A więc lecimy ze sportowym podsumowaniem roku 2014.

W marcu 2013 roku urodziła się Zosia. O ile w 2013 roku powolutku wracałam do jakiejkolwiek formie, to 2014 był już całkiem sensowny. Udawało mi się w miarę regularnie biegać. 


Do sukcesów można zaliczyć: 
- ukończenie Rzeźnika
- ukończenie Ultrałemkowyny
- życiówka na Maratonie Warszawskim.
- udało mi się także trochę wrócić do pływania (nie pływałam ok. 2 lata)
- w kategorii podróżniczo-sportowej: udało mi się samotnie przejść na nartach płaskowyż Hardangervidda,




Do porażek można wpisać: 
- Orlen Maraton
Poza tym koniec roku był biegowo słabiutki. Najpierw w listopadzie dopadła mnie "niemoc twórcza ", a potem - w grudniu - praktycznie przez cały miesiąc borykaliśmy się we trójkę z powracającymi przeziębieniami, grupami, zapaleniami zatok itp. Straciłam cały miesiąc pływania.

Z tymi maratonami to było tak, że uznałam, że tyle lat biegam, że wypada już złamać 4 godziny na maratonie. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, a raczej przebiec. Na Orlenie zeszłam z trasy. Porażką było złe planowanie i brak realnej oceny formy. We wrześniu, mimo o wiele mniejszych ambicji (celem było przebiegnięcie w tempie 6 min/km) to była to moja życiówka.

Nie udało mi się poprawić wyników przedciążowych na 10 km (poniżej 50 minut). Najlepiej poszło mi podczas Biegu Powstania (50:39). Ale na łamanie wyników na taaaaakich krótkich dystansach nie nastawiałam się :p

2014 sportowo nie był najgorszy. Najbardziej się cieszę z tych górskich biegów i coś czuję, że długie dystanse to będzie coś, nad czym będę pracować. 2015 rok zapowiada się niezwykle interesująco, i podejrzewam, że nie domyślacie się co wykombinowałam. ale na razie nic nie mogę zdradzić...

Życzę wszystkim wielu sportowych sukcesów w 2015. Ale porażki (od czasu do czasu też nie są złe, bo sporo uczą)!!