sobota, 21 grudnia 2013

Spaaać! Jeeeść!

Właśnie kończę siódmy tydzień zaplanowanego treningu. Jego celem głównym jest wiosenny maraton.
Póki co, udaje mi się wszystko realizować według tabelki, tylko kilka razy przełożyłam coś na inny dzień i raz w ogóle nie poszłam na planowe bieganie.

Dotychczas biegałam maksymalnie czterdzieści kilka kilometrów w tygodniu. Dla wytrawnych biegaczy to pewnie niewiele. Jednak chyba po raz pierwszy w życiu biegam konsekwentnie według rozsądnego planu, który został ułożony specjalnie dla mnie - przez pana JK.
Poza tym, chyba też pierwszy raz, zaczęłam robić szybkie biegi - na stadionie. Chyba to one najbardziej dają mi w kość.

O ile przy w miarę normalnym trybie życie nie potrzebuję zbyt wiele snu, tak ostatnio zaczęłam odczuwać seeeeeenność. Chyba nawet bardziej chce mi się teraz spać niż gdy Zosia była malutka i spała w trybie "półtorej godziny snu - półtorej godziny nie-snu - półtorej godziny snu...itd." Teraz, choć Zosia raczej przesypia całe noce, to najchętniej położyłabym się jeszcze razem z nią na dzienną drzemkę (na ogół jednak mam coś do roboty).

Poza tym stale jestem głodna. I znów - przy w miarę normalnym trybie życia jedzenie nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Co innego, gdy się trochę intensywniej człowiek rusza.
Ostatnio popełniłam niezłą głupotę - w lodówce praktycznie nic nie było, więc na śniadanie zjadłam słodką bułkę (pod domem mamy piekarnię). Po czym poszłam na dwugodzinne bieganie, w tym szybkie kółka na stadionie. Po niecałej godzinie byłam straaaaasznie głodna. Wróciłam do domu i zjadłam jakieś bezsensowne resztki, które były w lodówce. A po wykąpaniu się poszłam coś zjeść na miasto.

Jaki morał? Więcej spać, jeść niekoniecznie więcej, ale mądrzej, i robić zapasy w lodówce ;)

czwartek, 28 listopada 2013

Szaro, buro i do d...

Kończę czwarty tydzień biegania wg planu, który ułożył super-trener w postaci mojego małżonka.
Jak widzę na ścieżkach biegowych - nie tylko ja trenuję jesienią. No cóż, jak chce się pobiec wiosenny maraton, to trzeba teraz zaczynać przygotowywać się.

Dziś - szaro, buro, mżawka, dziecko zaglucone. Wyjść czy nie wyjść?
Nie mam z kim zostawić Zosi. Jak dziś nie pobiegam, to potem będę miała trzy dni pod rząd biegania po 10 km. Trzeba więc iść. Wózek biegowy ma tę wadę, że jest przewiewny i nie jest w całości zakryty - nie chroni więc przed deszczem. Wciskam zatem dziecko w "gondolkę" czyli wózek głęboki, w którym już ledwie się mieści. Mogę za to zakryć wózek folią.

Dobra, biegnę. Wieje, jest zimno, ręce marzną, wózek ciężki. Aż chce się zawrócić.
Na szczęście nie tylko ja biegnę ścieżką - znalazło się jeszcze kilku podobnych wariatów. To podtrzymuje na duchu.

Jak jest szaro, buro i do d... to sobie myślę, że to właśnie dzięki takim dniom, dzięki temu, że się wtedy wyjdzie i jednak pobiegnie i jednak nie zawróci; właśnie dzięki temu można cos więcej zrobić. Zbudować formę, być silniejszym. W końcu tylko mięczaki biegają tylko przy idealnej pogodzie, nie?
Słoneczne pozdrowienia dla tych, którzy też wychodzą na treningi w mżawce!


Maraton Inspiracji

Dziś mój krótki tekścik na portalu Maraton Inspiracji.
Może kogoś to zainspiruje do maratonu?

środa, 13 listopada 2013

Bieg Niepodległości

11 listopada odbył się 25. już Bieg Niepodległości. W tym roku wyjątkowo wielu biegaczy wzięło w nim udział.

A wśród nich - bardzo wielu moich znajomych, tak więc moją rozgrzewką
było bieganie od spotkania do spotkania.

Bardzo mi było miło spotkać się z rodzicami i bratem Staszka.
Spotkałam się też z Blogaczami. Dziękuję!

Tym razem JK podjął się pchania wózka przez całą trasę. A ja poszłam na start z kumpelami: Zosią i Izką.

Muszę powiedzieć, że taki tłum biegaczy i wspólne odśpiewanie hymnu robiło wrażenie!

Byłam przekonana, że przy takiej liczbie uczestników przez pierwsze 2 kilometry trzeba będzie powolutku truchtać w ścisku. Okazało się jednak, że organizacja była bardzo dobra i było całkiem luźno.
Pogoda jak dla mnie - idealna - nie za ciepło, nie za zimno, przyjemne słoneczko.
Zosia zaczęła od razu mocniej i szybko zniknęła nam z oczu. Za to z Izą (moją odwieczną biegową koleżanką) przebiegłyśmy razem całą trasę. I to było super! Nie z każdym można się zgrać pod względem tempa, ale z Izą z reguły świetnie się dopasowujemy i wzajemnie "ciągniemy".

Zaczęłyśmy powoli: 6min/km, potem stopniowo przyspieszałyśmy. Cały bieg czułam się bardzo fajnie. Wyszło nam ostatecznie 53:51. Z wyniku jestem zadowolona, bo myślałam, że będę celować bardziej w 55-56 minut. W końcu od ciąży (czyli już prawie 1,5 roku!) przebiegłam tylko 2 razy 10 km i raz półmaraton.
Najbardziej jestem zadowolona, że było tak fajnie, przy pięknej pogodzie. Nasza Zosia też zadowolona - idealnie spała przez cały bieg. Zosia, nasza koleżanka skończyła w bardzo ładnym czasie. Biegłe też moja siora, która jak zwykle pięknie pobiegła z czasem około 48 minut.

Dziękuję wszystkim za spotkania i gratuluję biegu!



 
Ten blog jest z założenia apolityczny. Ale wyjątkowo pozwolę sobie na pewną myśl:
Chciałabym złożyć wniosek do rządu o konstytucyjny obowiązek, nałożony na każdego obywatela, przebiegnięcia co roku 11 listopada dziesięciu kilometrów. Jestem pewna, że po takiej przebieżce wszystkim odechciałoby się bójek i chuligaństwa.

środa, 6 listopada 2013

Nieżle się wozisz, maleńka

Nareszcie!
Uznaliśmy, że Zosia dorosła już do wózka biegowego.
Wcześniej biegałam z Zosią w głębokim wózku.

Teraz - full wypas - dzięki dużym kółkom nie grzęźniemy przy każdej nierówności, pcha się gładko i nawet jest hamulec ręczny jakbym się za bardzo rozpędziła. Prawdziwy luksus!
Jakby ktoś chciał kupić takie cacko to niestety musi się nastawić na spory wydatek, bo w Polsce wciąż wózki biegowe nie są bardzo popularne. My kupiliśmy jednak używany, w bardzo dobrym stanie, za mniej więcej 25% oryginalnej ceny. Myślę jednak, że jak ktoś się nastawia na częste biegi z dzieciakiem to warto!

Zosia zasypia tak samo jak w głębokim wózku. Wózek biegowy można z resztą ustawić, żeby dziecko było w pozycji półleżącej.



A poza tym zaczęłam biegać według planu treningowego, który ułożył dla mnie JK (dziękuję niezmiernie!). Głównym celem planu jest przygotowanie do maratonu w kwietniu.

Ostatnio treningowo przebiegłam 10 km z wózkiem i wyszło mi 59 minut. Czyli chyba nie jest ze mną najgorzej.
11 listopada mamy zamiar wystartować całą trojką w Biegu Niepodległości. Tym razem to JK będzie pchał wózek, a ja zobaczę jak mi się pobiegnie bez wózka (czy jeszcze to potrafię? :) )

poniedziałek, 28 października 2013

O tym, jak zostaliśmy parówkowymi weganami


Że co? No mówię: parówkowymi weganami.
 A było to tak...

... Zaczęło się od tego, że przeszukiwałam internet chcąc dowiedzieć się czegoś o odżywianiu małych dzieci. Zosia skończyła pół roku, więc przyszedł czas, by zaczęła jeść coś poza mlekiem.
 Już przy samym czytaniu o produktach przygotowanych dla niemowląt można dostać wrzodów- wszystko z proszku, ze słoika, z masą cukru bądź soli.

 Nie jestem wybitną fanką gotowania, ale nie wolałabym dawać Zosi byle czego. Tak więc gotuję- marchewki, brokuły, dynie, jabłka itd. Gotuję, gotuję... A potem Zosia nie chce tego jeść. Zje łyżeczkę, dwie i koniec.
 Nasza pani pediatra uważa, że dziecko 7-8 - miesięczne ma jeszcze prawo nie chcieć jeść. Nie ma co się martwić tym bardziej, ze prawidłowo przybiera na wadze.
 Nie martwię się i dalej gotuję.

A co z tymi parówkami?
Przy okazji zaczęłam czytać o odżywianiu dorosłych. Jeszcze nie tak dawno byłam przekonana, że mój organizm potrzebuje mięsa. Im więcej zagłębiam się jednak w ten temat, tym bardziej przekonuje mnie dieta bezmięsna, a nawet wegańska.
"To jak, zostaniemy weganami?" Zapytałam JK. "Możemy zostać" - odpowiedział.
Jak postanowiliśmy, tak następnego dnia rano JK przyniósł ze sklepu na śniadanie parówki. Skoro kupione to trzeba zjeść. W ten sposób zostaliśmy parówkowymi weganami. No bo jednak nie ma co ukrywać. My po prostu lubimy od czasu do czasu zjeść mięso. Świeża ryba lub dobry kawałek wołowiny z grilla - to jest to! A parowki - cóż, wiem ze to samo zło. Ale lubimy.

Pomimo parówkowatości naszej diety, sporo się zmieniło na naszych talerzach. Mięso jemy bardzo rzadko, a i nabiału niewiele. Za to dużo kaszy, w tym jaglanej, roślin strączkowych, i ogólnie warzyw, owoców i nasion, tofu itd. Słowem - parówkowa dieta wegańska!

Dziś: placki z kaszy jaglanej z pastą z papryki i orzechów nerkowców

czwartek, 24 października 2013

Po przerwie...

Im bardziej zaglądałam na bloga, tym bardziej aktualnych postów tam nie było.
Oooo, przepraszam wszystkich, których rozczarowałam swym milczeniem. Powinnam dostać burę!
Zbierałam się, żeby pouzupełniać wszelkie zaległości, ale nie ma to już większego sensu.
Spróbuję tylko krótko podsumować ostatnie 3 miesiące.

Pomimo ciszy na blogu cały czas biegam. W dodatku coraz więcej. Pomijając okresy gdy wyjeżdżaliśmy na wakacje, biegałam w miarę regularnie: 3-4 razy w tygodniu. Od jakiegoś miesiąca biegam nawet 5-6 razy w tygodniu.
Dlaczego tak często? Bo wciąż biegam z wózkiem. W poście poniżej pisałam o tym dlaczego łatwiej byłoby biegać bez wózka. Ale Zosia i tak wychodzi codziennie na spacer o 10:00 i tak czy śmak muszę wyjść. Więc czemu nie wykorzystać spaceru na bieganie? Z resztą CHODZENIE  z wózkiem jest czynnością potwornie nudną!

A więc udaje mi się biegać często. Co jeszcze nie oznacza, że efektywnie. Bo są to krótkie biegi - maksymalnie godzina - i niezbyt szybkie.

Jednak powoli czuję, że powoli wracam do formy. Wróciłam do wagi sprzed ciąży. I choć trochę mogłabym jeszcze zrzucić to przynajmniej nie jestem kaszalotem. Ba! Mieszczę się w swoją sukienkę ze studniówki. Wyobrażacie to sobie? Po 13 latach!

Startami nie mogę się szczególnie pochwalić. Choć jeszcze pół roku temu zarzekałam się, że wystartuję we wrzeniu w maratonie, to szybko okazało się, że daleko mi do maratońskiej formy.

Wystartowaliśmy za z JK i z Zosią w wózku w półmaratonie w Płocku. Cóż to był bieg!
Byliśmy jedynymi "wózkowiczami". Szybko zorientowaliśmy się dlaczego. Nikt poza nami nie był na tyle głupi, by pchać swoją pociechę pod górki, by potem ledwo nadążyć za wózkiem pędzącym w dół, a co najgorsze - tarabanić się po ścieżkach i nierównych płytach.


Było jednak wesoło. Zosia była po drodze karmiona, ludzie bili nam brawo. Bezcennym wrażeniem była mina pierwszego biegacza, który nas minął (były dwa okrążenia i pierwsi nas zdublowali), gdy akurat wspólnie z JK pchaliśmy wózek pod najbardziej stromą górkę śpiewając (i potwornie sapiąc) "Aaa kotki dwa".
Zosia dzielnie zniosła wybryki swoich rodziców. To był mój najsłabszy półmaraton pod względem czasu - skończyliśmy po 2,5 godzinach i byliśmy na szarutkim końcu. A mimo to wspominam ten bieg jako jeden z fajniejszych.
Zosia dostała (już drugi) medal.
Na zdjęciu płacze, ale nie pomyślcie, że maltretujemy dziecko! Bo płakała tylko na końcówce.


No ale co u Zosi?! Zosia ma już 7 miesięcy, i jest już młodą damą z dwoma zębami na przedzie. A obecnie ulubioną dyscypliną sportu jest pływanie...!


Ok. Teraz postaram się pisać bardziej regularnie!

czwartek, 20 czerwca 2013

A może bez wózka?

Ostatnio pisałam z nutą ironii o bieganiu z wózkiem. 

Niby ironia, ale faktycznie bieganie z wózkiem wcale nie jest takie łatwe.

Zosia nie umie jeszcze siedzieć, więc wózek biegowy ("spacerówka") na razie czeka. A póki co, biegam ze zwykłym wózkiem. Po kilku próbach troszkę intensywniejszego biegania stwierdzam, że bieganie z wózkiem nie do końca nadaje się do trenowania.

Po pierwsze dlatego, że samo wyjście jest małym wyzwaniem - trzeba wszystko spakować, wypakować itd. Na spacery ostatnio wolę chodzić z nią w chuście - to o wiele prostsze.

Po drugie - Zosia ostatnio mniej śpi i w wózku często nie chce jej się leżeć tyle czasu (nie dziwię jej się).

Po trzecie, trening jest mało wydajny. Nie da się biec zbyt szybko. Trzeba uważać na nierówności. Trzeba trzymać przynajmniej jedną rękę na rączce wózka.

Bieganie z wózkiem było super na początku, gdy i tak nie mogłam biegać szybko.

Od półtora tygodnia testuję więc bieganie bez Zosi. Zosia prawie w ogóle nie śpi w dzień. Nie je też z butelki i nie mogę jej zostawić na dłużej.
Pozostaje więc czas, gdy Zosia zaśnie. Na szczęście gdy już wieczorem pójdzie spać - śpi twardo przez co najmniej 5-6 godzin. Wtedy mogę pójść pobiegać tyle ile chcę. Niestety z reguły wychodzę po 22:00 i jestem już trochę zmęczona po całym dniu. Ale na razie nie ma innej opcji.

środa, 12 czerwca 2013

Sportowa Zosia

Sportowa mama to i sportowa Zosia. Zosia ma już 2,5 miesiąca. Łapie zabawki, z pasją macha kończynami i uwielbia się kąpać.


Pierwsza dycha

Na szczęście więcej biegam niż piszę. 
W ubiegłym tygodniu stwierdziłam, że skończyły się żarty, koniec z bieganiem w stylu „jakmiwyjdzie”. Trzeba się wziąć do roboty. Czyli zacząć biegać w stylu „conajmniej4xwtygodniu”. O!

Jak postanowiłam tak zrobiłam i dodatku tydzień zakończyłam zawodami. 

Był to bieg na 10 km. Po raz pierwszy od Zosinych czasów biegłam dychę.
Trasa fajna, nad Wisłą, trzy kółka o długości 3,333333 kilometra. Kameralnie, bo tylko 200 uczestników. Podczas biegu panował nieprzyjemny upał i duchota (tego dnia po południu była wielka burza, która zalała pół miasta). Nawet jeden chłopak zemdlał na trasie i wyglądał koszmarnie (ma nadzieję, że nic mu się nie stało).

Mnie biegło się nieźle. Ostateczny wynik to 57:27 (na stoperze miałam kilka sekund mniej).
Czas więc bez szału, ale, że się tak wyrażę, bez wstydu. Wciąż uważam, że chroni mnie immunitet macierzyński, więc nie przejmuję się aż tak wynikami.
Organizacja fajna, medale ładne, wjazd 30 zł (czyli nie majątek). Minus dla organizatorów za to, że na ostatnim kółku zabrakło wody i to nie tylko dla tych ostatnich powolnych jak ja.
W czasie biegu Zosią zajmował się pan JK. Dzięęęękuję!

Przy okazji dziękuję Agnieszce i Zosi za miłe towarzystwo i pozdrowienia w czasie mijania się na biegu :)

Dzień z życia matki-biegaczki

Co robi przeciętny biegacz, gdy chce wyjść na trening?
Zakłada ciuchy biegowe, bierze zegarek, ewentualnie picie i wychodzi.

Co robi przeciętna matka-biegaczka, gdy chce wyjść na trening?
Kilka razy sprawdza, jaka jest pogoda. Trzymając w jednym ręku dziecko, drugą ręką wygrzebuje odpowiednie ciuchy dla dziecka (dla siebie to już pali licho co się założy). Ubiera dziecko. Pakuje jeszcze torbę (pieluchy jednorazowe, tetrowe, ciuszek na zamianę – gdyby dziecko się np. zarzygało – portfel, telefon itd.). Już prawie gotowa do wyjścia stwierdza, że dziecko zrobiło kupę i się całkowicie obśliniło. Trzeba więc przewinąć, przebrać. Po dokonaniu tych czynności dziecko zaczyna płakać, bo jest głodne. Trzeba więc częściowo się rozebrać, żeby się nie zgrzać i wziąć się za karmienie. Uff, można już wychodzić. Wystarczy jeszcze wyciągnąć wózek z piwnicy, wnieść go na parter.
Hurra! Można ruszać!

Co robi przeciętny biegacz podczas treningu?
Biegnie.

Co robi przeciętna matka-biegaczka podczas treningu?
Po pierwsze omija wszelkie nierówności terenu. Gdy tylko uda się jej choć trochę rozpędzić, zaraz musi stawać by pokonać kałużę, krawężnik czy inną dziurę w chodniku. Sprawdza tez co chwila, czy dziecku przypadkiem nie jest za ciepło, a może za zimno, czy nie razi słońce, może trzeba trochę przykryć? Przede wszystkim jednak cała drży ze strachu, żeby dziecko nie zbudziło się i nie zaczęło się drzeć.
Rzecz jasna, sprawy treningowe czyli dystans, prędkość itd. schodzą na ostatni plan.
Po przebiegnięciu kilku kilometrów matka-biegaczka już prawie wpada w rytm biegu, gdy dziecko zaczyna się drzeć. Przechodnie i inni biegacze na ścieżce są zażenowani i patrzą z minami „co za okropna matka zajmuje się bieganiem, zamiast tym biednym dzieckiem”. Po kilku minutach płaczu matka-biegaczka już nie wytrzymuje, wyjmuje dziecko z wózka, przytula, przemawia czule.
Ale to na nic. Dziecko chce jeść! Matka-biegaczka (cała spocona i mokra) siada więc przy ścieżce i karmi dziecko. Miny przechodniów są jeszcze lepsze – w stylu „jak to tak można karmić dziecko przy samej ścieżce”, albo „jak ona może pokazywać pierś w miejscu publicznym?!” choć stara się siedzieć tyłem i zasłaniać jak tylko może.
Dziecko nakarmione. Można więc biec dalej. Aha, dziecko odłożone do wózka znów płacze. No trudno. Już nic się nie poradzi. A przechodnie niech się gapią.
Dziecko się drze. Cały trening już licho wzięło. Matka-biegaczka już nie pamięta nawet ile miała przebiec i w jakim tempie. Grunt to jak najszybciej dowlec się do domu. Pod blokiem matki-biegaczki dziecko wreszcie słodko zasypia... Trudno. Koniec tego „spaceru”. Matka-biegaczka marzy o szklance wody.

Co robi przeciętny biegacz po treningu?
Nawadnia się, bierze prysznic, przebiera się i wreszcie może zalec na kanapie i się zrelaksować.

Co robi przeciętna matka-biegaczka po treningu?
Przede wszystkim trzeba znowu znieść wózek do piwnicy. Oczywiście dziecko już się obudziło, aż sąsiadka z parteru wyjrzała i się gapi. Teraz torbę pełną bambetli, dziecko oraz swoje własne strudzone ciało zanosi na trzecie piętro. Dziecko płacze już wniebogłosy, więc nie ma co myśleć o szklance wody, nie wspominając już o nawet o prysznicu. Dziecko znowu głodne, więc matka-biegaczka opada na kanapę (tak, to jedyne pocieszenie) i karmi. Już po pół godzinie może wziąć dziecko na ręce i sięgnąć po butelkę wody. Potem jeszcze dziecko chce się bawić (z mamą, rzecz jasna). JUŻ po jakichś dwóch godzinach dziecko uspokaja się i matka-biegaczka może wskoczyć na 5 minut pod prysznic.

PS. Tekst jest rzecz jasna żartobliwy nieco. Wszystkie sytuacje opisane powyżej mi się nie zdarzyły, ale rzeczywiście czasem wyjście na bieganie to prawdziwe wyzwanie. Tym bardziej, że moja Zosia jest rzeczywiście żarłokiem i potrafi dopominać się karmienia co godzinę. Rzeczywiście zdarzało mi się karmić przy ścieżce. Jednak jest to ścieżka pełna biegaczy, większość więc patrzyła chyba nawet z odrobiną podziwu, a nie dezaprobaty.
Na szczęście mam pana JK - czyli wspaniałego męża, który na ogół wnosi i znosi wózek, podaje wodę, gdy karmię i zabawia dziecko, żebym mogła się spokojnie wykąpać.

PS2. Pisząc ten tekst zdziwiło mnie, że łord, gugle i inne programy nie znają pieluch tetrowych (wpiszcie sobie, to się wam podkreśli) :)


wtorek, 28 maja 2013

Pierwsza wycieczka Zosi


Nie pisałam przez jakiś czas, bo przez tydzień po ostatnim biegu byłam przeziębiona. Co gorsza, przeziebiła się także Zosia. Na szczęście skończyło się na niegroźnym katarze. Ale tydzień pod względem sportowym był "martwy".


Ostatni tydzień spędziliśmy za to w Tatrach. Była to pierwsza dalsza wycieczka Zośki. Dzielnie zniosła zarówno podróż samochodem do Zakopanego i z powrotem.  Nie przeszkadzały jej także wycieczki górskie. A zaliczyliśmy trzy wyjścia w góry:


jednego dnia wepchaliśmy z panem JK wózek nad Morskie Oko; drugiego dnia przeszłam z Zośką w chuście dolinę Chochołowską (to był w sumie największy wyczyn, bo w drodze zorientowałam się, że mam bardzo mało czasu - byłam umówiona z panem JK, że będzie czekał na nas i odwiezie samochodem do Zakopca; no i przez ten brak czasu większość drogi musiałam niemal biec); a trzecia wycieczka to dojście do "Murowańca" (Zośka też w chuście).


Za każdym razem pogoda była słaba, deszczowa. Trzeba było się zatem spieszyć do schroniska, żeby tam nakarmić Zośkę, a potem szybko na dół. Ale ogólnie jestem zadowolona, że pojechaliśmy i że Zosia tak wspaniale znosi nasze wybryki :)




niedziela, 12 maja 2013

III Bieg Pamięci



Minął dopiero tydzień od Biegu 3 Maja. Ale można go uznać za bieg treningowy. Dlatego wczoraj (11 maja) postanowiłam znów pobiec - tym razem w III Biegu Pamięci. Tym bardziej, że trasa "pod nosem" czyli przy moście siekierkowskim. Dystans był do wyboru 5 albo 10 km. Wciąż nie jestem w formie, w dodatku byłam trochę przeziębiona. Wybrałam więc "piątkę".

Tym razem biegłam sama, a JK czekał na mecie z Zosią.
Bieg był raczej kameralny. Na 5 kilometrów biegło trochę ponad sto osób. Zaczęłam, jak zwykle, spokojnie. Trochę przyspieszyłam po trzecim kilometrze i jeszcze bardziej na ostatnich kilkuset metrach. Biegło mi się bardzo przyjemnie, czułam tak zwaną moc i po skończeniu biegu wiedziałam, że mogłam dać z siebie więcej.
Ale zostawiłam sobie zapas energii, bo po powrocie jeszcze musiałam sprzątnąć mieszkanie, zrobić sałatki i sto innych rzeczy - obchodzimy imieniny Zosi. Ot, proza życia.

Jeśli chodzi o czas na biegu, to nie do końca rozumiem co się stało. W internetowych wynikach stoi, że przebiegłam w 25:33. Zgadza się to, że przybiegłam zaraz za dziewczyną z numerem 62. Nie pomylono mnie chyba zatem z kimś innym. Natomiast na moim stoperze wyszło 26:25. I już teraz nie wiem, czy ja za późno wyłączyłam zegarek, czy może organizator się pomylił. Tak czy owak biegło się dobrze. A w pakiecie startowym - puszka z piwem! Jeszcze sporo czasu minie zanim będę mogła ją wypić.

piątek, 10 maja 2013

Kłopoty (i ich rozwiązania) młodej matki biegającej



Kłopoty (i ich rozwiązania) młodej matki biegającej
Czyli - i ty nie wymigasz się od biegania!

Niejednokrotnie słyszę, że mając malutkie dziecko nic się nie da zrobić poza zajmowaniem się nim. A poza tym jest sto innych problemów, które uniemożliwiają zajęcia sportowe. Czasu z pewnością jest mniej, kłopotów więcej. Ale ileż radości więcej. Poniżej "kłopoty" młodej matki biegającej w moim wydaniu i sposoby na ich rozwiązanie.

Kłopoty --->  rozwiązanie

nie można wyspać się w nocy  --->  można dospać w dzień, w końcu małe dziecko śpi więcej niż dorośli.

jest mało czasu na wszystko  --->  można robić kilka rzeczy na raz (przykładowo: gdy karmię Zosię, jednocześnie pracuję przy komputerze, albo gdy śpi w ciągu dnia, "pakuję" ją w chustę i sprzątam, gotuję czy coś w tym stylu)

nie można zostawić dziecka samego --->  ale można biegać/ćwiczyć z wózkiem; może nie jest to idealne rozwiązanie, ale lepsze to niż nic

waży się więcej --->  ja niestety wciąż ważę ładnych kilka kg więcej niż przed ciążą, ale właśnie przez sport zamierzam je zrzucić; a jeśli ktoś się wstydzi swoich nadmiarowych fałdek na ścieżce biegowej - najlepiej pojawić się tam z wózkiem - przynajmniej ma się wytłumaczenie dla zbyt dużego brzucha.

nie powinno się biegać ani uprawiać sportów, gdy karmi się piersią, bo się mleko skisi  --->  to akurat nie mój problem, ale coś takiego słyszałam! Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby mleko kobiety mogło się skisić. Faktem jest jednak, że może być potrzebny lepszy stanik niż przed ciążą. Ale to chyba nie jest wielki problem?

No to do dzieła! A raczej - do biegania!

poniedziałek, 6 maja 2013

Pierwsze zawody biegowe Zosi


Dokładnie sześciotygodniowa Zosia wzięła udział w swoich pierwszych zawodach. Co prawda jeszcze nie na własnych nogach, ale dostała swój własny medal! (Trochę starsze dzieci miały swój bieg - na 700 metrów).

Trasa biegu Konstytucji 3 Maja na 5 kilometrów nie była szczególnie łatwa. Po pierwsze był spory tłok i momentami nie dało się omijać wolniejszych . Podobno osoby, które dobiegły do mety chwilę po Donaldzie Tusku (tak, też biegł) miały już całkiem przechlapane - tłum kamer i BOR-owców zebrał się na mecie by filmować/pilnować premiera, a biegacze nie mogli dopchać się do mety.

Po drugie, już na pierwszym kilometrze - podbieg, pod koniec - zbieg. Chociaż to ja ćwiczyłam bieganie z wózkiem, ostatecznie to JK pchał go przez cały bieg (co przy większych prędkościach wcale nie jest wygodne!). Dla nas szczególnie trudny był zbieg Agrykolą, bo tam asfalt jest nierówny. JK rozpędził się, a ja ze zgrozą patrzyłam, czy Zośki za bardzo nie trzęsie. Jej to się chyba jednak podobało i cały bieg przespała. Dopiero na mecie obudziła się i zaczęła płakać (jak na zdjęciu), więc czym prędzej uciekliśmy do domu.


Chociaż wydaje mi się, że trasa nie sprzyjała rekordom, to nam bieg bardzo się podobał. Po takiej przerwie była to dla mnie czysta przyjemność! Nie przejmowałam się czasem, nawet zapomniałam zerknąć na zegarek przy mecie. W sumie szkoda, bo wyszło 30:01, a jakbym patrzyła na zegarek to złamałabym pół godziny :)

Byłam zadowolona, że 6 tygodni po porodzie jestem w stanie jakoś tam przebiec te 5 kilometrów. Zosia była chyba najmłodszym uczestnikiem zawodów.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Przebieżki

Od około 3 tygodni truchtam mniej więcej co drugi dzień. Wciąż tempo słabe, ale przynajmniej ostatnio to, co wykonuję można nazwać truchtem albo nawet wolnym biegiem, a nie powłóczeniem nóg po asfalcie, co miało miejsce jakieś 2 tygodnie temu.

Jeszcze jutro (w środę) potruchtam. A w piątek Bieg Konstytucji 3 Maja (na 5 kilometrów) - http://www.zabiegajopamiec.waw.pl/
Staram się przypomnieć sobie, ale nie pamiętam, żebym kiedykolwiek biegła w zawodach na 5 km. "Dycha" to było minimum. Będę biec, żeby dobiec, bo jednak wciąż za wcześnie, żeby "wykręcać" jakiekolwiek szybkości.

A kiedy nie biegam, chodzę na spacery. Obok zdjęcie z dzisiejszej przechadzki po Kabatach.

środa, 24 kwietnia 2013

Coraz szybciej czyli dlaczego te chodniki są takie nierówne?


Muszę przyznać, że byłam odrobinkę podłamana, gdy przebiegnięcie około 6,5 kilometra zajęło mi godzinę.
Dziś jednak czułam, że biegnę, a nie szuram nogami. Ta sama trasa zajęła mi 43 minuty.
Z wózkiem, rzecz jasna, biegnie się wolniej. Nie dość, że nie można sobie "pomachać" rękoma, to jeszcze co chwila muszę zwalniać przy nierównościach, żeby Zośki zbytnio nie wytrzęsło. No i czasami zatrzymuję się, żeby poprawić Młodej czapkę, albo zasłonić od słońca.

W każdym razie jesteśmy coraz szybsze.
Dlatego zapisaliśmy się rodzinnie (ja i JK) na bieg 3 maja na dystansie 5 kilometrów. To będą pierwsze Zośki, a moje pierwsze po ciąży zawody!

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Miesiąc

Dziś Zosia kończy pierwszy miesiąc, który mnie minął w mgnieniu oka. A to mój widok podczas biegów!


niedziela, 21 kwietnia 2013

Pierwsze biegi




Po kilku pierwszych spokojnych spacerach z Zosią, zaczęłam trochę podbiegać - najpierw po kilkadziesąt, potem kilkaset metrów. A ostatnio zaczęłam truchtać na mojej starej ścieżce biegowej (około 6,5 kilometra).Idzie mi bardzo powolutku, ale już jakieś postępy są. Pierwsze dwa biegi (a raczej truchty) zajęły mi godzinę (?), dwa kolejne - po pięćdziesiąt kilka minut, a ostatnio - poniżej 50 minut.
Staram się truchtać co drugi dzień.
To jest wspaniałe uczucie - biegać i patrzeć na swoje dziecko w wózku!

niedziela, 7 kwietnia 2013

Pierwsze spacery

Wychodzimy już z Zosią na spacery. Próbowałam nawet podbiegać kilkaset metrów, ale wciąż coś mnie ciągnie w brzuchu.Ogólnie czuję się jednak już coraz lepiej. Nie mogę się doczekać aż będę mogła wystartować w jakichś zawodach :)

czwartek, 4 kwietnia 2013

Zośka!


Zośka urodziła się 22 marca. "Się" urodziła to interesujące stwierdzenie, przynajmniej w naszym przypadku, kiedy to dziecko broniło się rękami, nogami, a przede wszystkim głową przed wyjściem na świat. Po dobie prób lekarze zrobili mi cesarskie cięcie, przy okazji którego okazało się, że Zośka miała tak odwróconą głowę, że za nic nie urodziłabym jej naturalnie.
Wymęczyłam się okropnie i przyznam, że było to dla mnie zaskoczenie. Po zupełnie bezproblemowej ciąży przypuszczałam, że mój organizm bez problemu poradzi sobie z porodem. Ale życie bywa zaskakujące i nie wszystko do końca od nas zależy.
Grunt, że z Zosią jest wszystko ok, dostała 10 punktów w skali Apgar. I choć urodziła się niewielka (3030 gramów) to szybko rośnie (w 12 dniu życia ważyła już 3370 gramów).


Co do sportu: chociaż do ostatnich dni przed porodem starałam się choćby wyjść na spacer, to na razie jeszcze nie wyszłam z domu (poza wyjściem do lekarza). Po samym porodzie czułam się słabiutko - rana w brzuchu ciągnęła i ledwie mogłam wstać z łóżka. Teraz jednak już trochę nabieram sił. Czekam jeszcze na lepszą pogodę, by zacząć wychodzić na spacery!

poniedziałek, 11 marca 2013

Zima - wiosna - zima


Mało piszę, ale staram się co najmniej co drugi dzień poruszać.
W kalendarzu mam wpisany poród na za tydzień.
Wciąż czekam na tzw. „efekt wicia gniazda”. To podobno coś takiego, że przed porodem ma się ochotę na sprzątanie, pranie i mycie okien. Ja zawsze byłam bałaganiarą i coraz bardziej obawiam się, że efekt ten mnie jakoś ominie... Dobrze, że mamy już wszystkie ciuszki, wózki, foteliki i inne „dzieciowe” pierdoły.
Ale wracając do sportu:

ZIMA
Była zima, więc jeździłam na biegówkach i chodziłam na basen.
Pływanie jest idealnym sportem dla ciężarnych. Praktycznie nie czuć ciężaru. Najtrudniej jest wejść do basenu (z reguły siadałam na krawędzi i wskakiwałam do wody), a teraz pozostaje powolne opuszczanie się po schodkach (wraz z paniami po osiemdziesiątce). Problemem też zaczyna być kostium, bo w końcu nie kupiłam kostiumu ciążowego. Mój basenowy strój na szczęście jest stary i bardzo powyciągany, ale i tak wraz z rosnącym brzuchem dekolt robi się coraz większy...

WIOSNA
Przyszła wiosna - został basen i spacery. Odbyliśmy z JK kilka bardzo miłych „wspólnych treningów”. Czyli jechaliśmy na Kabaty, JK biegł dychę, a ja w tym czasie spacerowałam – pewnie jakieś 3-4 km.

ZIMA
Na szczęście jestem dość opieszała i nie zdążyłam schować do piwnicy biegówek. I dobrze, bo zima wróciła!
Dziś byłam na Kabatach, śniegu napadało na tyle, że spokojnie można jeździć na biegówkach. Nie biegam szczególnie dużo – maksymalnie 40 minut. Dziś, po przerwie na wiosnę, okazało się, że moja kurtka się coś nie dopina. Dobrze, że nie jest szczególnie zimno!
Aha, podobno mój teść, gdy usłyszał, że byłam dziś na biegówkach, o mało co nie spadł z krzesła. No ale przecież sport to zdrowie!

niedziela, 24 lutego 2013

O powrocie do biegania

Do wyznaczonego terminu porodu zostało mi ciut ponad 3 tygodnie. Jestem już niezłym grubasem - od początku ciąży przytyłam 12 kilogramów i w sumie to poza delikatnym truchtem/marszem na biegówkach i basenem - wiele więcej nie mogę już zdziałać.
Z niecierpliwością czekam - zarówno na poród, jak i ... powrót do sportu. Przeglądam w internecie ciekawe biegi i zawody, ale przede wszystkim nie mogę się doczekać, kiedy znów założę dresik, buty biegowe i ruszę na ścieżkę biegową...
Tu ciekawy artykuł o powrocie do formy po porodzie oraz stary (ale jary) wywiad z Ewą Witek-Piotrowską.

wtorek, 19 lutego 2013

Biegówki

Jest wspaniale, pada śnieg! Podobno w przyszłym tygodniu zima ma się już zakończyć, przynajmniej w tym sezonie (nie licząc gór rzecz jasna).
Dlatego korzystam póki się da i jeżdżę na Kabaty. Z moim wielkim brzuchem wyrabiam już nie więcej niż godzinę, ale to zawsze coś. Wszystkim ciężarnym serdecznie polecam biegówki. O ile podczas biegania "trzęsie" się brzuchem, tak podczas biegówek brzuch pozostaje mniej więcej cały czas na takiej samej wysokości. Więc jest to o wiele bezpieczniejszy sport dla dziecka.

Tak było dziś na Kabatach.

sobota, 16 lutego 2013

Najbliższy taras widokowy we Wrocławiu...


...pamiętacie to hasło z "Misia"?
Został mi jeszcze ostatni bieg przez płotki - czyli zmagania z publiczną służbą zdrowia. Dzień po ostatniej wizycie u mojej lekarki prowadzącej ciążę poszłam zapisać się na kolejną wizytę, która miała wypaść na 2-3 tygodnie przed planowanym terminem - tak, żeby zdążyć wypisać skierowania na ostatnie badania itd. W okienku zapisów pani poinformowała mnie jednak, że najbliższy wolny termin u tejże lekarki wypada 26 marca - czyli najprawdopodobniej już jakiś tydzień po moim porodzie. Na moje błagania i tłumaczenia - pani grzecznie powtórzyła - najbliższy termin 26 marca. Kropka. Ehh. I po to płacę tysiąc złotych miesięcznie na ZUS, żeby potem i tak trzeba było pójść prywatnie...

No to koniec narzekania.
Korzystając z wolnego czasu chodzę na basen.W wodzie jest fajnie, nawet jak się jest grubasem:)
Byłam też raz na biegówkach na Kabatach. Ciekawe, czy teraz przyjdzie już wiosna czy może jeszcze dopada odrobina śniegu.
Poza tym, jak rzadko kiedy, mogę się poczuć jak prawdziwa kura domowa - gotuję obiady, sprzątam, a nawet własnoręcznie szyję zabawki dla Zosi. Póki co - całkiem mi się to podoba!

wtorek, 12 lutego 2013

Hurrra! (urlop)

Właśnie skończyłam ostatnie dni pracy. Ponieważ mój wspólnik wyjechał - nie było łatwo prowadzić firmy jednoosobowo. Mój stały żart (gdy ktoś się niecierpliwił) to - "staram się rozdwoić, ale na razie jakoś nie wychodzi".
Kilkanaście godzin na nogach i kilkanaście kilogramów na plusie wywołały bóle bioder. Mam nadzieje, że przejdzie jak trochę odpocznę.
Poza tym zaczynam ostatni miesiąc z Zośką w brzuchu. A biorąc pod uwagę, że termin porodu jest tylko orientacyjny i spokojnie może się przesunąć o 2 tygodnie, to w zasadzie już wkrótce mogę się spodziewać ostatecznego starcia.
A oto mój aktualny stan. Zdjęcie nieostre, ale widać że mięsień piwny jest nieźle zapuszczony!

piątek, 1 lutego 2013

Pracowicie


Pracowicie, bo do 11 lutego jestem jeszcze w robocie i mam w zasadzie od rana do nocy coś do zrobienia. Tak więc ostatnio poza sporadycznymi wyjściami na basen, moja aktywność jest ograniczona. Chociaż w pracy mam ruchu az nadto!
Po 11 lutego mam nadzieję, jeszcze troche się pogimnastykować.

niedziela, 20 stycznia 2013

2xB czyli basenowo-biegówkowo

Wchodzimy właśnie z Zośką w ósmy miesiąc.
Ostatnio już nie biegam. Za to sporo chodzę na basen. W ostatni weekend pojechaliśmy też z JK na Suwalszczyznę.
Podobno niektóre kobiety ciężarne wysyłają swoich mężów po lody czy ogórki, a inne narzekają i płaczą. Ja z kolei marudziłam, że muszę jeszcze pojeździć na biegówkach :)
Opłacało się trochę pomęczyć JK, bo było super - jednego dnia szusowaliśmy nad jeziorem Hańcza, a drugiego - po Puszczy Augustowskiej.
Oczywiście nie jestem w pełni sił, choćby dlatego, że ważę już prawie 10 kg więcej niż normalnie. Ale czuje się dobrze i nawet bóle pleców, które mi nieco dokuczały- już przeszły.
Szczęśliwie - w Warszawie też spadł śnieg, więc w ciągu ostatniego tygodnia szusowałam po Kabatach. Mam tam jedynie 10-15 minut jazdy samochodem, wystarczy wpiąć narty i jechać.
Czegóż więcej trzeba do szczęścia?

piątek, 4 stycznia 2013

Sportowe święta i sylwester

Święta, święta... miałam sporo czasu i wykorzystałam go sportowo.
Byłam kilka razy na basenie. Przy pięknej, wiosennej pogodzie nie mogłam się też powstrzymać przed lekkimi truchtami - trzy razy zaliczyłam marszobiegi - około 30-40 minut marszu, w tym 10-15 minut truchtu. Było super! Poszliśmy też z JK na krótką, przedsylwestrową wycieczkę po Puszczy Kampinoskiej.

W Nowym Roku przychodzą do głowy nowe pomysły i nowe plany. Jeśli chodzi o sportowe założenia na 2013 rok to nie mam wygórowanych założeń, ale celem nr jest jest wystartowanie w maratonie we wrześniu.

A jakie są Wasze sportowe plany na ten rok? Życzę, żeby wszystkie postanowienia się spełniły!