Wchodzimy właśnie z Zośką w ósmy miesiąc.
Ostatnio już nie biegam. Za to sporo chodzę na basen. W ostatni weekend pojechaliśmy też z JK na Suwalszczyznę.
Podobno niektóre kobiety ciężarne wysyłają swoich mężów po lody czy ogórki, a inne narzekają i płaczą. Ja z kolei marudziłam, że muszę jeszcze pojeździć na biegówkach :)
Opłacało się trochę pomęczyć JK, bo było super - jednego dnia szusowaliśmy nad jeziorem Hańcza, a drugiego - po Puszczy Augustowskiej.
Oczywiście nie jestem w pełni sił, choćby dlatego, że ważę już prawie 10 kg więcej niż normalnie. Ale czuje się dobrze i nawet bóle pleców, które mi nieco dokuczały- już przeszły.
Szczęśliwie - w Warszawie też spadł śnieg, więc w ciągu ostatniego tygodnia szusowałam po Kabatach. Mam tam jedynie 10-15 minut jazdy samochodem, wystarczy wpiąć narty i jechać.
Czegóż więcej trzeba do szczęścia?
Niczego :) A Zośka zapowiada się na niezłą sportsmenkę :)
OdpowiedzUsuń