środa, 12 czerwca 2013

Dzień z życia matki-biegaczki

Co robi przeciętny biegacz, gdy chce wyjść na trening?
Zakłada ciuchy biegowe, bierze zegarek, ewentualnie picie i wychodzi.

Co robi przeciętna matka-biegaczka, gdy chce wyjść na trening?
Kilka razy sprawdza, jaka jest pogoda. Trzymając w jednym ręku dziecko, drugą ręką wygrzebuje odpowiednie ciuchy dla dziecka (dla siebie to już pali licho co się założy). Ubiera dziecko. Pakuje jeszcze torbę (pieluchy jednorazowe, tetrowe, ciuszek na zamianę – gdyby dziecko się np. zarzygało – portfel, telefon itd.). Już prawie gotowa do wyjścia stwierdza, że dziecko zrobiło kupę i się całkowicie obśliniło. Trzeba więc przewinąć, przebrać. Po dokonaniu tych czynności dziecko zaczyna płakać, bo jest głodne. Trzeba więc częściowo się rozebrać, żeby się nie zgrzać i wziąć się za karmienie. Uff, można już wychodzić. Wystarczy jeszcze wyciągnąć wózek z piwnicy, wnieść go na parter.
Hurra! Można ruszać!

Co robi przeciętny biegacz podczas treningu?
Biegnie.

Co robi przeciętna matka-biegaczka podczas treningu?
Po pierwsze omija wszelkie nierówności terenu. Gdy tylko uda się jej choć trochę rozpędzić, zaraz musi stawać by pokonać kałużę, krawężnik czy inną dziurę w chodniku. Sprawdza tez co chwila, czy dziecku przypadkiem nie jest za ciepło, a może za zimno, czy nie razi słońce, może trzeba trochę przykryć? Przede wszystkim jednak cała drży ze strachu, żeby dziecko nie zbudziło się i nie zaczęło się drzeć.
Rzecz jasna, sprawy treningowe czyli dystans, prędkość itd. schodzą na ostatni plan.
Po przebiegnięciu kilku kilometrów matka-biegaczka już prawie wpada w rytm biegu, gdy dziecko zaczyna się drzeć. Przechodnie i inni biegacze na ścieżce są zażenowani i patrzą z minami „co za okropna matka zajmuje się bieganiem, zamiast tym biednym dzieckiem”. Po kilku minutach płaczu matka-biegaczka już nie wytrzymuje, wyjmuje dziecko z wózka, przytula, przemawia czule.
Ale to na nic. Dziecko chce jeść! Matka-biegaczka (cała spocona i mokra) siada więc przy ścieżce i karmi dziecko. Miny przechodniów są jeszcze lepsze – w stylu „jak to tak można karmić dziecko przy samej ścieżce”, albo „jak ona może pokazywać pierś w miejscu publicznym?!” choć stara się siedzieć tyłem i zasłaniać jak tylko może.
Dziecko nakarmione. Można więc biec dalej. Aha, dziecko odłożone do wózka znów płacze. No trudno. Już nic się nie poradzi. A przechodnie niech się gapią.
Dziecko się drze. Cały trening już licho wzięło. Matka-biegaczka już nie pamięta nawet ile miała przebiec i w jakim tempie. Grunt to jak najszybciej dowlec się do domu. Pod blokiem matki-biegaczki dziecko wreszcie słodko zasypia... Trudno. Koniec tego „spaceru”. Matka-biegaczka marzy o szklance wody.

Co robi przeciętny biegacz po treningu?
Nawadnia się, bierze prysznic, przebiera się i wreszcie może zalec na kanapie i się zrelaksować.

Co robi przeciętna matka-biegaczka po treningu?
Przede wszystkim trzeba znowu znieść wózek do piwnicy. Oczywiście dziecko już się obudziło, aż sąsiadka z parteru wyjrzała i się gapi. Teraz torbę pełną bambetli, dziecko oraz swoje własne strudzone ciało zanosi na trzecie piętro. Dziecko płacze już wniebogłosy, więc nie ma co myśleć o szklance wody, nie wspominając już o nawet o prysznicu. Dziecko znowu głodne, więc matka-biegaczka opada na kanapę (tak, to jedyne pocieszenie) i karmi. Już po pół godzinie może wziąć dziecko na ręce i sięgnąć po butelkę wody. Potem jeszcze dziecko chce się bawić (z mamą, rzecz jasna). JUŻ po jakichś dwóch godzinach dziecko uspokaja się i matka-biegaczka może wskoczyć na 5 minut pod prysznic.

PS. Tekst jest rzecz jasna żartobliwy nieco. Wszystkie sytuacje opisane powyżej mi się nie zdarzyły, ale rzeczywiście czasem wyjście na bieganie to prawdziwe wyzwanie. Tym bardziej, że moja Zosia jest rzeczywiście żarłokiem i potrafi dopominać się karmienia co godzinę. Rzeczywiście zdarzało mi się karmić przy ścieżce. Jednak jest to ścieżka pełna biegaczy, większość więc patrzyła chyba nawet z odrobiną podziwu, a nie dezaprobaty.
Na szczęście mam pana JK - czyli wspaniałego męża, który na ogół wnosi i znosi wózek, podaje wodę, gdy karmię i zabawia dziecko, żebym mogła się spokojnie wykąpać.

PS2. Pisząc ten tekst zdziwiło mnie, że łord, gugle i inne programy nie znają pieluch tetrowych (wpiszcie sobie, to się wam podkreśli) :)


3 komentarze:

  1. Hahaha, ubawiłam się - to szczera prawda, ale dobrze że masz pomoc od pana JK bo samej to się może odechcieć biegania przy takiej logistyce okołodzieciowej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki! Tak, "tatowie" bardzo się przydają :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę demonizujesz- jak mój mąż ;] Fakt, dzieci są różne, ale wierz mi, jak moja miała te 2,5-3 mce, to też musiałam przerwać bieg, zejść na bok na trawę, wyciągnąć z biustonosza sportowego cyc (a biustonosz ciasny i było niewygodnie jak diabli) i dać, bo do domu jeszcze 4 km a dziecko darło się już dobre 5min i nie miało zamiaru przestać ;)
    Nie myśl tyle nad tym. Miej zawsze w wózku zestaw do przewijania, żeby o nim nie myśleć. Ciuchy do biegania przygotuj sobie wieczorem, albo rano na kupce na jednej półce w szafie- skarpetki, majtki, biustonosz, spodenki i koszulkę, żeby tylko w nie wskoczyć jak przyjdzie ku temu czas. Moja często robi mi numer z kupką przed samym wyjściem, właściwie to odkąd pamiętam ;) Jak jest ciepło i się troszkę zaślini- bez przesady, ja nie przebieram, bo musiałabym to robić średnio co kwadrans, nawet nie mam tylu ciuszków. Jeśli się zrzyga- no to sprawa jasna, zarzygane dziecko chodzić nie powinno. Myję się i smaruję kremami z filtrem rano po "pierwszym" dziennym karmieniu, żeby być już gotową pod tym względem. Wcześniej się nie smarowałam i jestem spalona słońcem, brzydko to wygląda :/ Biegam tam, gdzie jest równo- kostka, asfalt, chodniki (trasy badamy z mężem w weekendy, kiedy to udajemy się na kilkukilometrowe spacery). Kwestia prysznicu- niezwykle rzadko zdarza się, że go nie mogę wziąć od razu po bieganiu. Zazwyczaj stawiam wózek (albo zdjętą samą gondolkę/spacerówkę) w drzwiach łazienki tak, aby dziecko mnie widziało i szybko się kąpię jednocześnie gadając do niuńki).

    OdpowiedzUsuń