sobota, 21 grudnia 2013

Spaaać! Jeeeść!

Właśnie kończę siódmy tydzień zaplanowanego treningu. Jego celem głównym jest wiosenny maraton.
Póki co, udaje mi się wszystko realizować według tabelki, tylko kilka razy przełożyłam coś na inny dzień i raz w ogóle nie poszłam na planowe bieganie.

Dotychczas biegałam maksymalnie czterdzieści kilka kilometrów w tygodniu. Dla wytrawnych biegaczy to pewnie niewiele. Jednak chyba po raz pierwszy w życiu biegam konsekwentnie według rozsądnego planu, który został ułożony specjalnie dla mnie - przez pana JK.
Poza tym, chyba też pierwszy raz, zaczęłam robić szybkie biegi - na stadionie. Chyba to one najbardziej dają mi w kość.

O ile przy w miarę normalnym trybie życie nie potrzebuję zbyt wiele snu, tak ostatnio zaczęłam odczuwać seeeeeenność. Chyba nawet bardziej chce mi się teraz spać niż gdy Zosia była malutka i spała w trybie "półtorej godziny snu - półtorej godziny nie-snu - półtorej godziny snu...itd." Teraz, choć Zosia raczej przesypia całe noce, to najchętniej położyłabym się jeszcze razem z nią na dzienną drzemkę (na ogół jednak mam coś do roboty).

Poza tym stale jestem głodna. I znów - przy w miarę normalnym trybie życia jedzenie nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Co innego, gdy się trochę intensywniej człowiek rusza.
Ostatnio popełniłam niezłą głupotę - w lodówce praktycznie nic nie było, więc na śniadanie zjadłam słodką bułkę (pod domem mamy piekarnię). Po czym poszłam na dwugodzinne bieganie, w tym szybkie kółka na stadionie. Po niecałej godzinie byłam straaaaasznie głodna. Wróciłam do domu i zjadłam jakieś bezsensowne resztki, które były w lodówce. A po wykąpaniu się poszłam coś zjeść na miasto.

Jaki morał? Więcej spać, jeść niekoniecznie więcej, ale mądrzej, i robić zapasy w lodówce ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz