Kończę czwarty tydzień biegania wg planu, który ułożył super-trener w postaci mojego małżonka.
Jak widzę na ścieżkach biegowych - nie tylko ja trenuję jesienią. No cóż, jak chce się pobiec wiosenny maraton, to trzeba teraz zaczynać przygotowywać się.
Dziś - szaro, buro, mżawka, dziecko zaglucone. Wyjść czy nie wyjść?
Nie mam z kim zostawić Zosi. Jak dziś nie pobiegam, to potem będę miała trzy dni pod rząd biegania po 10 km. Trzeba więc iść. Wózek biegowy ma tę wadę, że jest przewiewny i nie jest w całości zakryty - nie chroni więc przed deszczem. Wciskam zatem dziecko w "gondolkę" czyli wózek głęboki, w którym już ledwie się mieści. Mogę za to zakryć wózek folią.
Dobra, biegnę. Wieje, jest zimno, ręce marzną, wózek ciężki. Aż chce się zawrócić.
Na szczęście nie tylko ja biegnę ścieżką - znalazło się jeszcze kilku podobnych wariatów. To podtrzymuje na duchu.
Jak jest szaro, buro i do d... to sobie myślę, że to właśnie dzięki takim dniom, dzięki temu, że się wtedy wyjdzie i jednak pobiegnie i jednak nie zawróci; właśnie dzięki temu można cos więcej zrobić. Zbudować formę, być silniejszym. W końcu tylko mięczaki biegają tylko przy idealnej pogodzie, nie?
Słoneczne pozdrowienia dla tych, którzy też wychodzą na treningi w mżawce!
Niby szaro, niby zimno, ale do biegania naprawdę nie najgorzej. W grudniu mógłby być śnieg z deszczem, mróz minusnaście i inne "przyjemności" ;)
OdpowiedzUsuń