niedziela, 27 kwietnia 2014

Trawers Hardangervidda w Norwegii

Tym razem nie o bieganiu. Ale też na sportowo.
Wybrałam się na samotną wycieczkę na największy płaskowyż Europy - Hardangervidda w Norwegii.
Miejsce to jest o tyle szczególne, że nie jest położone bardzo daleko na północ (pi razy drzwi pomiędzy Oslo a Bergen), a jednak panują tu dość surowe warunki - pokrywa śnieżna zalega przez ponad pół roku, zimą potrafi tu mocno wiać i być bardzo zimno.
Mieliśmy jechać z panem JK już w lutym (chcieliśmy przejść płaskowyż na raty, zamieniając się opieką nad Zosią), jednak powstrzymały nas bardzo silne wiatry i woleliśmy nie ryzykować.
Pojechałam sama, w połowie kwietnia. Moim celem był trawers płaskowyżu od miejscowości Haukaliseter do miejscowości Finse. Trasa ta ma 110-120 kilometrów.


Sweet focia. Na szlaku.
W lutym schroniska są w większości pozamykane. W kwietniu już jest większy ruch, sporo Norwegów chodzi tą trasą; minęłam 4 otwarte schroniska. Miałam więc ułatwione zadanie. Po pierwsze, w razie niebezpieczeństwa (np. porwany namiot) mogłam dojść do schroniska (ale zgodnie z założeniami, wszystkie noce spędziłam pod namiotem). Po drugie szlaki zostały wytyczone (chyba w marcu) tyczkami. Nie musiałam więc zbytnio trudzić się z nawigacją.
Na Hardangerviddzie byłam już 2 razy zimą. Pan JK - 4 razy. Ani razu nie trafiliśmy na ładną pogodę. Zawsze to samo - zimno i wiatr.
I właśnie na takie warunki się nastawiłam.
Okazało się jednak, że tym razem Hardangervidda okazała się dla mnie łaskawa. Poza pierwszym 1,5 dnia pogoda była wybitnie dobra - słońce, tylko lekki mróz, brak wiatru.
Dlatego wycieczka była fantastyczna! Codziennie przechodziłam po 20-30 kilometrów na nartach, ciągnąc swoje graty w pulkach.
Poza tym, że słońce poparzyło mi twarz, wszystko było super. Trasa zajęła mi 5,5 dnia (pierwszego dnia przeszłam tylko 1 kilometr, więc w zasadzie przejście zajęło mi 5 dni). Spędziłam 5 nocy pod namiotem. Żywiłam się posiłkami liofilizowanymi, sucharami, płatkami, mlekiem w proszku itd.

Przez 9 dni nie widziałam się z Zosią. Bardzo się martwiłam, jak ona to zniesie. Okazało się jednak, że zniosła bez najmniejszego problemu. Pan JK jest wspaniałym ojcem, na co dzień spędza z Zosią bardzo dużo czasu, więc dali sobie radę. Chyba rozłąka była trudniejsza dla mnie. Póki szłam na nartach, nie miałam czasu na tęsknotę. Jednak trawers zajął mi mniej czasu niż planowałam i miałam 2 dni "wolnego" w Oslo. To były dla mnie dość trudne dni. Szczęśliwie mamy wspaniałych znajomych w Oslo, których serdeczność i gościna osłodziła mój smutek. Po dziewięciu dniach Zosia powitała mnie tak, jakbym wyszła na 3 godziny...

Gdyby ktoś z Was był zainteresowany poprzednimi przejściami płaskowyżu - tu jest artykuł o tym.
Mam nadzieję, że i ja napiszę dłuższy artykuł o mojej tegorocznej wędrówce :)

Po 5,5 dniach wędrówki. Na dworcu kolejowym w Finse.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz