czwartek, 9 października 2014

Najkrócej, najwyżej i z dzidzią na plecach

Bieg na 22. piętro wieżowca Skylight (nawet nie wiedziałam, że tak się nazywa ten budynek, chodzi o ten wysoki klocek przy Złotych Tarasach). 534 schody.
A to wszystko, by zebrać fundusze dla Leo - dzielnego chłopca, który niestrudzenie walczy z klątwą Ondyny. Tak się złożyło, że o Leo już słyszałam, bo to synek koleżanki mojej koleżanki. Myślę, że warto wesprzeć. W końcu każdemu może się urodzić chore dziecko.

fot. gdziebylec.pl


O biegu dowiedziałam się od Leszka dzień czy dwa przed imprezą. Ponieważ akurat miałam być w centrum Warszawy, pomyślałam - czemu nie? Zosia miała zostać z babcią. Ale potem logistyka samochodowo-dojazdowa okazała się skomplikowana i zdane byłyśmy z Zosią na siebie. Miałam już sobie odpuścić. Ale przyszło mi do głowy: mogę przecież pobiec z Zosią w chuście...

Zbiórka o 12:00. Spodziewałam się tłumu biegaczy, ale zebrana grupa zdawała się raczej reprezentować klientów siłowni, która znajduje się w wieżowcu, i która współorganizowała imprezę. Niektóre osoby miały baaardzo niebiegowe buty i zastanawiałam się, jak sobie poradzą.

Każdy dostał koszulkę i napój energetyczny. Trenerzy fitnessu prowadzili rozgrzewkę. W tym czasie Zosia zdążyła zasnąć w chuście.

fot. Kamila Kalinska.
Tak, wiem, że wyszłam to smutno, ale nie mam innego zdjęcia :)
Wreszcie start - bardzo nieoficjalny - w stylu: "no to ruszamy, ci co chcą szybciej niech ustawią się z z przodu". To mój pierwszy oficjalny bieg po schodach, poza tym Zosia śpi i nie chcę, żeby ktoś ją stuknął łokciem, więc ustawiam się z tyłu.

Ruszamy! Start tak nieoficjalny, że nie włączyłam stopera. O biegu nawet nie myślę, głównie żeby nie zbudzić Zosi. Ale staram się iść szybko, po dwa schodki. Szybko okazuje się, że ustawienie się z tyłu nie było najlepszym pomysłem, bo - mimo ok. 12 kilogramowego obciążenia - wyprzedzam ludzi, o ile jest przejście.

Wchodzenie po schodach jest męczące. Już to kilka razy przećwiczyłam na schodach przy Zamku Ujazdowskim. Teraz po kilkunastu piętrach zdążyłam się spocić i zasapać. Ale wciąż staram się szybciutko po dwa schodki, o ile ludzie (szczególnie w tych baaardzo niebiegowych butach) nie blokują przejścia.

Ani się obejrzałam, a tu już koniec. To najkrótszy bieg (taki nie do końca bieg) w mojej historii. Trwał zaledwie jakieś 4 lub 5 minut. 

Spociłam się, więc i Zosia jest mokra. Ale po chustowych doświadczeniach mam już przygotowane ciuchy na zmianę. Zosia dostaje w nagrodę konika. Nie takie złe to bieganie, co nie Zośka? :)







3 komentarze:

  1. Dobry konik nigdy nie jest zły :) fajnie spała sobie, ja myślę że się jej podobało :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mi się tak wydaje. Szkoda, że się obudziła jak przestałam wbiegać. Morał - długo biegać :)

    OdpowiedzUsuń