niedziela, 12 października 2014

Pierwszy raz - na orientację.

W tym tygodniu to już mój drugi pierwszy raz. W czwartek był pierwszy bieg po schodach. W sobotę - pierwsze zawody na orientację.
Bałam się, że się pogubię, dlatego umówiłam się z koleżanką że pobiegniemy razem, ale koleżanka się rozchorowała. No i klops...

Z moją orientacją w terenie to jest tak, że się gubię na własnym osiedlu. Trudno mi na zawołanie powiedzieć gdzie są kierunki świata. Jak wejdę do galerii handlowej lub do przejścia podziemnego to nigdy nie wiem gdzie wyjdę.
Urodzoną "orientalistką" z pewnością nie jestem. Ale...
Byłam przez wiele lat w harcerstwie i trochę się nabiegałam z mapą. Skończyłam też geografię, więc co nieco o kartografii mam pojęcie.
No i byłam kilka razy tu i tam sama. Zbiorowe wyjazdy się nie liczą, bo wtedy zawsze zwalam na innych kwestie nawigacyjne. Jak jestem sama to muszę się baaaardzo pilnować (więcej patrzenia na mapę niż na widoki), ale jakoś zawsze dawałam radę. To i teraz jakoś sobie poradzę - pomyślałam przed Mazowieckimi Mini Tropami (mini, bo główna impreza to Mazurskie Tropy).

Zawsze obiecuję sobie poprawę i znów popełniam te same błędy - czyli przygotowuję się do zawodów na ostatnią chwilę. Wieczór przed biegiem kompletuję graty, szukam w popłochu skarpetek, spodnie wiszą na suszarce (może wyschną do jutra?), isostaru kurcze blade już nie ma, więc do camel baga wlewam wodę zmieszaną z Bobofrutem Zosi. Dobrze, że pamiętałam kupić jednorazowe soczewki. Na zawodach w Mosznie pożyczałam szkła kontaktowe od kolegi, który miał nieco inną wadę wzroku...
Aha. Umówiłam się ze znajomą - Kaśką, która jechała na Tropy samochodem. Dobrze, że przytomnie zapytała mnie czy mam długie spodnie. Nie mam, a po co? (Mam zimowe, ale latem się w nich ugotuję). Kaśka zabrała dla mnie długie skarpety, co uratowało mi życie. No, życie może nie, ale nogi na pewno.

A więc jedziemy i plotkujemy. Kaśka biega z psem, więc pies też przyłącza się do rozmowy. Na starcie w Zimnych Dołach zaczynam się stresować. Niektórzy są wyposażeni w różne dziwne gadżety, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia. Na przykład kompas nakładany na kciuk (hę???). Albo mają przy sobie lupy. Staram się robić dobrą minę do złej gry. Pytam jednak na wszelki wypadek Kaśkę czy mogę chociaż zacząć razem z nią, żeby w ogóle zorientować się o co w tym wszystkim chodzi.


Odprawa. Zaraz dostaniemy mapy z punktami.

Za chwilę start. Wszyscy skupieni ;)

Przyczepiam numer startowy. Stresik jest.

Dostajemy mapy. Ruszamy we trójkę - Kaśka, jej kumpel Marcin i ja. No, we czwórkę znaczy się, bo jeszcze pies. Marcin i Kaśka są nieźle w te klocki. Od razu zaznaczają sobie kolejność zaliczania punktów, wszystko w biegu. Obczajają gdzie będzie przejście przez rzeczkę, którą przecinką dostać się na polanę. Na podstawie drzew domyślają się, gdzie jest obszar podmokły i  czy w związku z tym będzie można przejść. Od razu czytają przybliżoną odległość na mapie i potrafią ocenić ten dystans w terenie. Ja ledwie nadążam zastanowić się gdzie jestem.

Byłam pewna, że szybko odpadnę od nich ze względu na tempo. Ale okazuje się, że spokojnie nadążam, więc lecę razem z nimi. Odnajdujemy kolejne punkty oznaczone lampionami. I powoli zaczynam sama rozkminiać, gdzie powinniśmy biec dalej, gdzie powinny być punkty. Zastanawiam się nawet czy by się nie odłączyć, aby sama szukać punktów. Strach przed zgubieniem się jednak bierze górę i do końca pomykam z Kaśką, Marcinem i psem. Czas szybko zlatuje, bo głowa jest zajęta szukaniem punktów. Przedzieramy się przez chaszcze, pokrzywy i jeżyny (dzięki za te skarpety!!). Wreszcie odhaczamy ostatni, dwunasty punkt. Zostają nam jedynie 2 kilosy do bazy. Kaśka wypruwa jak z procy i ledwie nadążam. Wbiegamy na metę.

Nawet mi nie przyszło do głowy, że jesteśmy pierwszymi dziewczynami. A tu taka niespodzianka! Jestem na podium! Chwilę później przybiegają dwie dziewczyny, z którymi się kilka razy mijaliśmy.
Okazało się, że nasz wariant był chyba najlepszy - wyszło nam nieco ponad 21 km, podczas gdy niektórzy dygali 25-26 kilometrów. Cała akcja trwała niewiele ponad 3 godziny. Ale zleciało to szybciutko!
Ale następnym razem chciałabym sama wszystko znaleźć, to wynik będzie bardziej zasłużony.

Teraz można odpoczywać. Organizatorzy pomyśleli o wszystkim - pomarańcze, ciastka, spaghetti, ognicho z kiełbasami i piwko.
Najbardziej w imprezie podobało mi się to, że spotkałam masę znajomych, których nawet się tu nie spodziewałam. No i spróbowałam czegoś nowego. Było super. I dziękuję za to organizatorom!


Cóż za niespodzianka!

Nic nie widać, bo już zmrok, w każdym razie dostaję tu dyplom i nagrody (m.in. przewodnik rowerowy po Mazowszu)

2 komentarze:

  1. Brawo Aśka :) Myślę że dobrze, że ten pierwszy raz się podłączyłaś do ekipy obeznanej z tematem - następnym razem już będziesz kąsać o co chodzi i sama powalczysz. Ja raz biegłam na orientację ale w teamie w mężem i to on głównie nawigował bo podobnie jak u Ciebie, z orientacją w terenie u mnie krucho :) Ale wygraliśmy. Może ja też kiedyś spróbuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. super :) i jak na pierwszy raz to rewelacyjne rozwiązanie :) pozdrawiam maxrekl

    OdpowiedzUsuń