niedziela, 4 października 2015

Pierwsza przebieżka i niby-plany

Już od kilku dni korciło mnie, żeby pójść na pierwszą poporodową przebieżkę. Ale najpierw byliśmy wszyscy nieco zagluceni, a od dwóch dni męczy mnie ból szyi (zawiało mnie czy co?) i mogę odwracać głowę tylko w prawą stronę! Ale pogoda dziś taka piękna...
A więc wychodzę! Tym bardziej, że Zosię porwali dziś dziadkowie. Logistyka z wyjściem jest co najmniej dwa razy łatwiejsza.

Po urodzeniu Zosi bieganie szło mi na początku bardzo opornie. Przez ładnych kilka tygodni byłam w stanie przebiec tylko kilkaset metrów w ciągu. Mając to w pamięci, zaczynam bardzo ostrożnie. Z resztą i tak nie mogłabym pędzić, bo przecież pcham przed sobą najzwyklejszy wózek (na wózek biegowy Marysia jest jeszcze o wiele za mała).

Biegnie się zupełnie dobrze. Serce i płuca najwyraźniej nie zapomniały zeszłorocznych biegów. Uda i łydki też całkiem świeże. Za to wszystko co pomiędzy - masakra! Brzuch po cesarskim cięciu i rozciągnięte ciążą mięśnie brzucha dają się we znaki. Czuję się jak matrioszka, której dwie części nie zostały do końca skręcone. Góra swoje, dół swoje, a pomiędzy, jakby nic nie było. I tu apel: biegaczu, szanuj i ćwicz swój brzuch nie mniej niż nogi!

Tak sobie człapię z wózkiem i obmyślam co i jak w przyszłości. Przez najbliższe kilka tygodni, a nawet miesięcy moim treningami będzie właśnie takie człapanie. Bo na żadne szybsze biegi na razie się nie nadaję. A poza tym, w najbliższym czasie na pewno będę karmić Marysię - czyli trudno będzie się wyrwać bez niej. A z wózkiem - wiadomo - pędzenia nie ma.

Do wiosny to jest taki mój niby-plan: człapać ile wlezie, z czasem może to będzie trochę szybsze człapanie. Do lata raczej nie zaliczę żadnego dłuższego biegu, co najwyżej "piątki" i "dyszki" z wózkiem. Jeśli się uda zapisać na Bieg Niepodległości to przeczłapię z Marysią w wózku (Zosia zaliczyła swój pierwszy wózkowy bieg, gdy miała 6 tygodni). Z kolei jesienią 2016 bardzo bym chciała wreszcie złamać 4 godziny na maratonie (dotychczasowy rekord to 4:12). Ale to dopiero za rok...

A więc niby-plan jest. Tymczasem wracam do domu po pierwszej przebieżce. Staram się tylko nie patrzeć na swoje odbicie w szybach, bo z nadmiarowymi kilogramami jednak jakoś mi nie do twarzy. Mimo to czuję się świetnie. Jak dobrze się troszkę zmęczyć!

człapu człapu

Trzy kilometry w "zawrotnym" tempie 8 min/km. Ale to już jest coś ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz