poniedziałek, 3 lutego 2014

Chce mi się, nawet jeśli się nie chce




Biegnę ścieżką przy Trasie Siekierkowskiej. Jakiś facet mach do mnie i woła: „że też ci się chce dziewczyno w taką pogodę!”. Miałam powiedzieć, że pogoda akurat nie jest zła (trochę zimno, trochę śniegu, ale za to świeci słońce, nie ma wiatru), ale zdążyłam tylko rzucić: „ano chce mi się”.

Rzeczywiście miałam ochotę na bieganie. Pomijając plan treningowy, chęć polepszenia kondycji itd. po prostu chciało mi się biegać. W sumie ostatnio prawie zawsze mi się chce. Chociaż mam więcej obowiązków niż kiedyś, mam mniej czasu i często jestem niewyspana. To chce mi się, bo mogę wtedy oderwać się d wszystkiego, pomyśleć o czymś ciekawym, odprężyć się.

Niektórzy znajomi mówią, że im by się  nie chciało biegać kilka razy w tygodniu. Mnie też czasem się nie chce. Gdy jestem zmęczona, nie mam ochoty na bieganie. Ale na ogół mimo, że mi się nie chce, to jednak idę biegać, czyli w jakimś sensie mi się chce. Rozumiecie o co chodzi? No, „nie chcem ale muszem”.

Przyjemność z biegania nie wynika bowiem tylko z ochoty na bieganie danego dnia, ale właśnie z tego, że się biega przez dłuższy czas, pokonuje się to „niechcenie”, pracuje się nad sobą.

Już wiele razy w życiu biegałam przez jakiś czas, a potem odpuszczałam sobie. Ciekawe, że moja motywacja ogromnie wzrosła od kiedy mam Zosię. Nie wiem czy to jest jakoś związane. Ale mam wrazenie, że macierzyństwo daje mi kopa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz