Budzę się... Rany! Za 10
minut zbiórka! Dobrze, że jesteśmy umówione pod moim domem i że wszystko mam
już przygotowane - łącznie z kanapkami na śniadanie.
Nasza
- moja i Zosi - podróż tam i z powrotem to dojazd w Góry Świętokrzyskie, do św.
Katarzyny, a następnie bieg na Łysą Górę i z powrotem do Św. Katarzyny. I rzecz
jasna powrót do Warszawy.
Góry Świętokrzyskie (część, przez którą biegłyśmy to Łysogóry) to chyba najbliżej Warszawy położone góry i warto w wolny weekend wybrać się
tam na dłuższe wybieganie. Poniżej będzie kilka praktycznych informacji.
Góry Świętokrzyskie (część,
Gdy dojeżdżamy - jest już gorąco. Szybkie przebranie się, zapakowanie picia i żeli i jesteśmy na trasie. Biegniemy cały czas czerwonym szlakiem. Pierwszy odcinek to około 1,5 kilometra stromego podbiegu po kamieniach na Łysicę, najwyższy szczyt gór Świętokrzyskich (612 m n. p. m). To najtrudniejszy odcinek na całej trasie. Na szczycie jest sporo turystów; potem na szlaku z rzadka kogoś spotykamy.
Na szczycie Łysicy |
Następnie biegniemy
łagodnie w dół. Jest przyjemnie, bo trasa wiedzie przez las. Po
krótkiej chwili dobiegamy do kapliczki św. Mikołaja. Teraz zbiegamy znów w dół,
nieco stromiej, aż zbiegamy do wsi Kakonin. Szkoda, bo teraz zacznie się długi
odcinek pod lasem, ale jednak na słońcu. Na tym odcinku odczuwamy pierwsze
zmęczenie. Na tym etapie trzeba uważać, by nie zgubić szlaku. Trzeba poruszać
się drogą, lecz nie przegapić dość mało widocznego odbicia z drogi na ścieżkę
przez łąki.
Na trasie jest sporo bardzo wygodnych kładek |
Wciąż skrajem lasu, przeskakując
przez liczne kałuże błota i strumyki, dobiegamy do wsi Podłysica. Przebiegamy
obok karczmy, a zapachy pysznych potraw przypominają mi, że jestem dość głodna
i wciągam pierwszy żel. Przechodzimy przez drewnianą bramę i w ten sposób docieramy
do Szklanej Huty. Przebiegamy przez nagrzaną od słońca wieś. Przed nami
pozostała asfaltowa droga na szczyt Łysej Góry i do Świętego Krzyża. Jest stromo
i rezygnujemy z biegu na rzecz odpoczynkowego marszu.
Św. Krzyż czyli cel naszej wędrówki, a raczej biegu |
Na górze robimy kilka
zdjęć i kupujemy wodę. Pić chce się potwornie, bo temperatura sięga pewnie
około 30 stopni. Próbuję zjeść drugi żel, ale jest okropnie słodki i kwaśny i
wyrzucam go do kosza (próbuję różne żele, mam nadzieję, że za jakiś czas
opublikuję ich ranking).
W lesie jest przyjemnie, bo jest cień |
Czas na powrót. Łatwo
zbiega się asfaltem i nadrabiamy trochę czasu. Jednak upał i zmęczenie dają się
we znaki i coraz częściej bieg przeplatamy marszem. Gdy docieramy do Kakonina
rzucamy się na kupioną w sklepie wodę i soki. Obu nam już jakiś czas temu
skończyły się zapasy picia. Mam dziwne uczucie z jednej strony ogromnego
pragnienia, z drugiej – przepełnionego piciem żołądka. Siadamy z sokami na
ławeczce i w ten sposób niezwykle miło tracimy kilka minut.
Kilka minut lenistwa w Kakoninie |
Przed nami najmozolniejszy
odcinek – podejście do św. Mikołaja i następnie na Łysicę. Zbiegało się tu w
trymiga, ale powrót w tym upale dłuży się i ze zniecierpliwieniem staram się dopatrzeć charakterystycznego krzyża na Łysicy. Przestajemy
nawet plotkować :) . Uff. Jest! Teraz już tylko stromy zbieg
na dół! Po chwili moczymy się w źródełku na początku szlaku. Woda jest zimna i
wspaniała.
Światło w tunelu :) |
Wychodzi trochę ponad 30
km (dokładnie nie wiemy; obliczenia oscylują miedzy 30,3 a 32,5).
Zajęło nam to około 4 godzin i 45 minut. Tempo może niezbyt porywające, ale:
1. Był upał
2. Było dużo błota
3. Góry niskie, ale jednak góry. A zatem nieco przewyższeń było.
4. Nie miałyśmy ogromnych ambicji, by wykręcić nie wiadomo jaki czas.
Zajęło nam to około 4 godzin i 45 minut. Tempo może niezbyt porywające, ale:
1. Był upał
2. Było dużo błota
3. Góry niskie, ale jednak góry. A zatem nieco przewyższeń było.
4. Nie miałyśmy ogromnych ambicji, by wykręcić nie wiadomo jaki czas.
Informacje praktyczne:
Dojazd samochodem z
Warszawy (przez Radom, Suchedniów i Bodzentyn).
Około 180 km. Zależnie od
warunków na drodze: 2-3,5 godziny jazdy.
W Św. Katarzynie można
zostawić samochód przy ulicy lub bezpiecznie na parkingu (5 zł).
W Św. Katarzynie jest
knajpka (nie byłam nigdy) oraz sklep spożywczy.
Po drodze jest malutki
sklepik przy samym szlaku w Kakoninie (pewnie dalej od szlaku znajdzie się
większy sklep). Sklep jest też w Szklanej Hucie. W Podłysicy przy szlaku jest
karczma. W Św. Krzyżu są niewielkie sklepiki (chyba okresowo czynne).
W Szklanej Hucie jest
przystanek PKS (jakby co…)
Opcje wydłużenia trasy: z
pewnością poza Łysogórami można by przebiec dodatkowo Pasmo Klonowskie (na NE
od Łysogór) oraz Pasmo Jeleniowskie (na SW od Łysogór). W jedną stronę wyjdzie
ponad 50 kilometrów urozmaiconej trasy.
św. Krzyż |
PS1. Ogromne podziękowania dla Zosi za tak miło spędzony czas.
PS2. Przy okazji, pobiłam swój rekord, zupełnie niebiegowy.
Pierwszy raz przejechałam (jako kierowca) tak długi odcinek jednego dnia.
przez pierwsze pare akapitow myslalam, ze biegniesz ze swoja Mala Zosia :) odczucia dziwne, ale podsumiete przez wyobraznie sceny jak Mala pakuje zele domplecaczka i rusza pedem pod gore - bezcenne! :))
OdpowiedzUsuńpozdrowienia z Sarajewa dla was wszystkich!
kry
Fakt, nie napisałam, że to trochę większa Zosia. dzięki Kry, uściski!
UsuńWydłużyć trasę można jeszcze o zbieg ze Św. Krzyża do Nowej Słupii. I wbieg z powrotem drogą krzyżową. Z powolnym Emerykiem można się pościgać.
OdpowiedzUsuńAż mnie ściskało jak czytałam bo przecież miałam tam być :) To była super wycieczka, aczkolwiek natłukłyście więcej kaemów niż ja planowałam :) Podbieg na Łysicę jest morderczy - tzn. tam w sumie nie za bardzo da się biec moim zdaniem . Też w pierwszej chwili myślałam że z małą Zosią ruszyłaś :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń