niedziela, 3 sierpnia 2014

Łysogóry, czyli tam i z powrotem


Budzę się... Rany! Za 10 minut zbiórka! Dobrze, że jesteśmy umówione pod moim domem i że wszystko mam już przygotowane - łącznie z kanapkami na śniadanie.
Nasza - moja i Zosi - podróż tam i z powrotem to dojazd w Góry Świętokrzyskie, do św. Katarzyny, a następnie bieg na Łysą Górę i z powrotem do Św. Katarzyny. I rzecz jasna powrót do Warszawy.
Góry Świętokrzyskie (część,
przez którą biegłyśmy to Łysogóry) to chyba najbliżej Warszawy położone góry i warto w wolny weekend wybrać się tam na dłuższe wybieganie. Poniżej będzie kilka praktycznych informacji.

Gdy dojeżdżamy - jest już gorąco. Szybkie przebranie się, zapakowanie picia i żeli i jesteśmy na trasie. 
Biegniemy cały czas czerwonym szlakiem. Pierwszy odcinek to około 1,5 kilometra stromego podbiegu po kamieniach na Łysicę, najwyższy szczyt gór Świętokrzyskich (612 m n. p. m). To najtrudniejszy odcinek na całej trasie. Na szczycie jest sporo turystów; potem na szlaku z rzadka kogoś spotykamy. 

Na szczycie Łysicy
Następnie biegniemy łagodnie w dół.  Jest przyjemnie, bo trasa wiedzie przez las. Po krótkiej chwili dobiegamy do kapliczki św. Mikołaja. Teraz zbiegamy znów w dół, nieco stromiej, aż zbiegamy do wsi Kakonin. Szkoda, bo teraz zacznie się długi odcinek pod lasem, ale jednak na słońcu. Na tym odcinku odczuwamy pierwsze zmęczenie. Na tym etapie trzeba uważać, by nie zgubić szlaku. Trzeba poruszać się drogą, lecz nie przegapić dość mało widocznego odbicia z drogi na ścieżkę przez łąki.

Na trasie jest sporo bardzo wygodnych kładek
Wciąż skrajem lasu, przeskakując przez liczne kałuże błota i strumyki, dobiegamy do wsi Podłysica. Przebiegamy obok karczmy, a zapachy pysznych potraw przypominają mi, że jestem dość głodna i wciągam pierwszy żel. Przechodzimy przez drewnianą bramę i w ten sposób docieramy do Szklanej Huty. Przebiegamy przez nagrzaną od słońca wieś. Przed nami pozostała asfaltowa droga na szczyt Łysej Góry i do Świętego Krzyża. Jest stromo i rezygnujemy z biegu na rzecz odpoczynkowego marszu.

Św. Krzyż czyli cel naszej wędrówki, a raczej biegu
Na górze robimy kilka zdjęć i kupujemy wodę. Pić chce się potwornie, bo temperatura sięga pewnie około 30 stopni. Próbuję zjeść drugi żel, ale jest okropnie słodki i kwaśny i wyrzucam go do kosza (próbuję różne żele, mam nadzieję, że za jakiś czas opublikuję ich ranking).

W lesie jest przyjemnie, bo jest cień
Czas na powrót. Łatwo zbiega się asfaltem i nadrabiamy trochę czasu. Jednak upał i zmęczenie dają się we znaki i coraz częściej bieg przeplatamy marszem. Gdy docieramy do Kakonina rzucamy się na kupioną w sklepie wodę i soki. Obu nam już jakiś czas temu skończyły się zapasy picia. Mam dziwne uczucie z jednej strony ogromnego pragnienia, z drugiej – przepełnionego piciem żołądka. Siadamy z sokami na ławeczce i w ten sposób niezwykle miło tracimy kilka minut.

Kilka minut lenistwa w Kakoninie
Przed nami najmozolniejszy odcinek – podejście do św. Mikołaja i następnie na Łysicę. Zbiegało się tu w trymiga, ale powrót w tym upale dłuży się i ze zniecierpliwieniem staram się dopatrzeć charakterystycznego krzyża na Łysicy. Przestajemy nawet plotkować :) . Uff. Jest! Teraz już tylko stromy zbieg na dół! Po chwili moczymy się w źródełku na początku szlaku. Woda jest zimna i wspaniała.

Światło w tunelu :)
Wychodzi trochę ponad 30 km (dokładnie  nie wiemy; obliczenia oscylują miedzy 30,3 a 32,5).
Zajęło nam to około 4 godzin i 45 minut. Tempo może niezbyt porywające, ale:
1. Był upał
2. Było dużo błota
3. Góry niskie, ale jednak góry. A zatem nieco przewyższeń było.
4. Nie miałyśmy ogromnych ambicji, by wykręcić nie wiadomo jaki czas.


Picie! Królestwo za picie!

Informacje praktyczne:
Dojazd samochodem z Warszawy (przez Radom, Suchedniów i Bodzentyn).
Około 180 km. Zależnie od warunków na drodze: 2-3,5 godziny jazdy.
W Św. Katarzynie można zostawić samochód przy ulicy lub bezpiecznie na parkingu (5 zł).
W Św. Katarzynie jest knajpka (nie byłam nigdy) oraz sklep spożywczy.
Po drodze jest malutki sklepik przy samym szlaku w Kakoninie (pewnie dalej od szlaku znajdzie się większy sklep). Sklep jest też w Szklanej Hucie. W Podłysicy przy szlaku jest karczma. W Św. Krzyżu są niewielkie sklepiki (chyba okresowo czynne).
W Szklanej Hucie jest przystanek PKS (jakby co…)
Opcje wydłużenia trasy: z pewnością poza Łysogórami można by przebiec dodatkowo Pasmo Klonowskie (na NE od Łysogór) oraz Pasmo Jeleniowskie (na SW od Łysogór). W jedną stronę wyjdzie ponad 50 kilometrów urozmaiconej trasy.
św. Krzyż

PS1. Ogromne podziękowania dla Zosi za tak miło spędzony czas.
PS2. Przy okazji, pobiłam swój rekord, zupełnie niebiegowy. Pierwszy raz przejechałam (jako kierowca) tak długi odcinek jednego dnia.

5 komentarzy:

  1. przez pierwsze pare akapitow myslalam, ze biegniesz ze swoja Mala Zosia :) odczucia dziwne, ale podsumiete przez wyobraznie sceny jak Mala pakuje zele domplecaczka i rusza pedem pod gore - bezcenne! :))

    pozdrowienia z Sarajewa dla was wszystkich!
    kry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, nie napisałam, że to trochę większa Zosia. dzięki Kry, uściski!

      Usuń
  2. Wydłużyć trasę można jeszcze o zbieg ze Św. Krzyża do Nowej Słupii. I wbieg z powrotem drogą krzyżową. Z powolnym Emerykiem można się pościgać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż mnie ściskało jak czytałam bo przecież miałam tam być :) To była super wycieczka, aczkolwiek natłukłyście więcej kaemów niż ja planowałam :) Podbieg na Łysicę jest morderczy - tzn. tam w sumie nie za bardzo da się biec moim zdaniem . Też w pierwszej chwili myślałam że z małą Zosią ruszyłaś :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń