czwartek, 5 maja 2016

Wyjazd na Spitsbergen POLAR TEAM - relacja cz.2


Pierwsze kłopoty zaczęły się w Kopenhadze. Samolot z Danii do Norwegii się skaszanił i musiałyśmy czekać kilka godzin. Wieczorem, zamiast dotrzeć już na Spitsbergen, doleciałyśmy dopiero do Oslo. Co najmniej jeden dzień "w plecy". Bagaże oczywiście gdzieś utknęły.

Dostałyśmy od linii SAS hotel i talony na posiłki. Hotel był bardzo wypasiony. Szkoda, że nie zabrałyśmy ze sobą ani szczoteczek do zębów, ani gaci na zmianę.
Restauracja też była wypasiona. Niestety po przejrzeniu menu i zdałyśmy sobie sprawę, że choć nasze talony były sporej wartości, to stać nas jedynie albo na startery albo na desery. Na szczęście rano braki w żołądkach nadrobiłyśmy na szwedzkim śniadaniu, a było to chyba najbardziej wypasione śniadanie, na jakim byłam.
Przytulamy się do Amundsena (obok muzeum Frama)
Spędziłyśmy zupełnie nieplanowo dobę w Oslo. Była to okazja do spotkania z moją koleżanką Magdą, która mieszka tu na stałe. Raz na jakiś czas jeździmy z Kubą do Norwegii, a Magda zawsze nas niezwykle ciepło gości i już nie raz ratowała mnie czy Kubę z opresji. I tym razem mnie ratowała, bo miałam ze sobą tylko buty narciarskie, które obcierały mnie w warunkach - powiedzmy - miejskich, i pożyczyła mi wygodne buty.

A więc razem z Magdą i Olą (na początku towarzyszył nam jeszcze mąż Magdy) wybrałyśmy się na wycieczkę, w celu obejrzenia słynnego statku Fram oraz tratwy Kon-Tiki. To był bardzo miły dzień. A Ola powtarzała, że widocznie tak miało być. Że miałyśmy sobie odpocząć w tym hotelu i w Oslo nieco się wyluzować.

Ale w końcu samolot leci i nawet bagaże się odnajdują. Jesteśmy na Spitsbergenie.

Ufff.

Misiek na lotnisku w Longyearbyen.

Przeczytaj teraz relację dzień po dniu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz