czwartek, 5 maja 2016

Wyjazd na Spitsbergen POLAR TEAM - relacja cz.1

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, czyli ponad rok temu w Warszawie, siedziałam przed laptopem i na fejsiku wyskoczyła wiadomość od Oli. Czy bym nie poszła z nią gdzieś, gdzie jest zimno i wieje wiatr. Zaskoczyło mnie to trochę, bo Ola miała już za sobą trzy dość poważne wyprawy na Spitsbergenie. A ja - kilkakrotnie byłam na wycieczkach na płaskowyżu Hardangervidda (raz przeszłam go samotnie) i raz na Spitsbergenie (wtedy byliśmy z mężem, ale po kilku dniach wycieczka zakończyła się przez moje odmrożenia). Moje doświadczenia były o wiele mniejsze. Było mi miło w związku z taką propozycją.

Ale na początku odmówiłam. Nie ze względu na mniejsze doświadczenie. Byłam w trzecim czy czwartym miesiącu ciąży.
Ola drążyła temat. Zaczęłam się zastanawiać. Że może krótki wypad do Norwegii. Może do Finlandii. Zaczęłam przeliczać ile dziecko będzie miało miesięcy. Chciałam jechać jak najpóźniej, żeby dziecko było jak największe. Obawiałam się, że wiosną w Skandynawii będzie już trochę ciepło. A wyjazd do północnej Skandynawii zająłby tyle samo czasu co Spitsbergen. I na tym stanęło.

Ola, ja i bagaże na lotnisku


Przez kolejne miesiące spędziłyśmy z Olą na czacie masę czasu. W realu - niewiele. Na wszystko było ciągle za mało czasu. Część spraw zaczęłam załatwiać jeszcze w ciąży. Inne - jeżdżąc z malutkim dzieckiem. Wszystko w biegu. Przed wyjazdem jeszcze tylko córki się pochorowały, potem trochę ja, po nocach pakowałam się i wreszcie nadszedł czas wyjazdu.

Uff. 


Dopiero w drodze na lotnisko zdałam sobie sprawę, że dotąd Marysię zostawiłam najdłużej na 3 godziny. Czy miałam wyrzuty sumienia? Oczywiście, że tak. Cholerne. Przed wyjazdem o wiele więcej myślałam o tym jak dziewczyny i Kuba sobie poradzą niż jak ja sobie dam radę.

Przeczytaj co dalej się działo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz