poniedziałek, 9 maja 2016

Wyjazd na Spitsbergen POLAR TEAM - relacja cz. 5 (podsumowanie)

Ola Hołda-Michalska i ja (czyli Asia Mostowska) przeszłyśmy w tzw. stylu klasycznym, czyli na nartach, z pulką, w ciągu 12 wspaniałych dni około 280 km. Wszystkie 11 nocy spędziłyśmy pod namiotem.
Pogodę miałyśmy dobrą. Zobaczyłyśmy Wschodnie Wybrzeże - Agardhbuktę - Królestwo Niedźwiedzi Polarnych, spowite stalowymi chmurami Van Mijenfjord i górniczą Sveagruvę, pełną reniferów Reindalen, skąpaną w blasku słońca Grøndalen oraz przepiękny Grønfjord. Pomachałyśmy Leninowi w rosyjskim Barentsburgu. Na deser Pani Arktyka zaserwowała nam zapierający dech w piersiach spacer wzdłuż Isfjordu oraz wyciskające z nas ósme poty podejście pod Longyearbreena.
Zepsułyśmy: 2 kuchenki, jedno wiązanie do narty, jedną uprząż , jednego buta ... oraz trochę siebie: obtarta stopa, śnieżna ślepota, naderwany musculus soleus oraz drobne rany cięte, tłuczone i mrożone.
Ponadto raz weszłyśmy w złą dolinę, przez co straciłyśmy pół dnia, a także pulka wpadła nam do głębokiego wąwozu i wyglądało na to, że już po pulce i sztucerze ... albo po nas.
Pomimo drobnych kłopotów zaplanowaną trasę zrealizowałyśmy w prawie 90 %. Co najważniejsze - miałyśmy ogromną frajdę z łażenia po Spitsbergenie. I uważamy wypad za bardzo udany.
Na mapie: zrealizowana trasa. Oprac.: Ola Hołda-Michalska

Dziękuję wszystkim, którzy pomagali w przygotowaniach i wszystkim, którzy trzymali kciuki:

Dziękuję mężowi - Kubie - za wsparcie i wiarę we mnie. 
Dziękuję teściom za pomoc w opiece nad dziewczynami.

Dziękuję wszystkim, którzy pomogli w przygotowaniach (M.in. Ewa - dzięki za tłumaczenia, Zbyszek - dzięki za szycie, Borys - dzięki za pomoc z GISem,, Norbert - dzięki za ogródek i porady, Agata - dzięki za batoniki).).
Dziękuję Magdzie i Oyvindowi za przemiłe spotkanie w Oslo podczas przypadkowego postoju (odwołany lot).
Dziękuję oczywiście Oli za wspaniałą przygodę oraz jej mężowi za pomoc w przygotowaniach i wskazówki podczas wyjazdu.

PS. Gdy weszłyśmy do chaty w Longyearbyen nie mogłyśmy wytrzymać ciepła. Musiałyśmy otworzyć okna. To się akurat przy okazji mocno przydało, gdy zdjęłyśmy buty.
Miałyśmy jeszcze jeden dzień w Longyear, który poświęciłyśmy na załatwienie formalności, kupowanie pamiątek i oczywiście jedzenie. Jakby mało było zimna - Ola kupiła sobie wielką porcję lodów.
Moje pulki zaliczyły jeszcze jedną przygodę - w drodze powrotnej zamiast do Warszawy poleciały do Wiednia. Też na "W".

1 komentarz: