niedziela, 20 lipca 2014

Aquathlon - jeziorko Czerniakowskie

Najfajniej jak są jakieś wyzwania, prawda?
Jak już coś się zna to jest nuda. To zadałam sobie nowe zadanie. Zorganizowanie zawodów. Razem z siorą. U nas pod blokiem, żeby nie było za daleko. A że 3 minuty od domu jest jeziorko Czerniakowskie to nic więcej nie trzeba. Pływanie i bieganie się zrobi. O rowerze myślałam, ale logistyka już o wiele trudniejsza i bardziej niebezpiecznie.

Zawody zdecydowanie przez małe "z". Tylko dla znajomych, nieoficjalnie. 600 metrów pływania + 5400 metrów biegu. Mamy radochę z obmyślenia trasy, z przygotowania medali, dyplomów i innych gadżetów.

Zawody w sobotę, a ludzie mieli się zgłaszać do środy. Ale wiadomo jak jest - jeszcze w piątek wieczorem nie wiedziałyśmy czy przyjdzie 8 osób czy może 25? Bo w ostatniej chwil ktoś dzwonił, że przyjdzie albo że jednak odwołuje.

A dwie noce przed Aquathlonem za bardzo nie pospaliśmy z JK, bo Zosi akurat wyrzynają się cztery czwórki na raz. Dawaliśmy czopki przeciwbólowe, ale (czas szybko leci!) okazało się, że czopki, które mamy są dla niemowląt do 5 kg wagi (Zosia to 11 kg żywej wagi), więc za bardzo nie działało. I były płacze i marudzenie.
Wszyscy uczestnicy zawodów

No więc jest trochę nerwów i niewyspanie. Sobota wcześnie rano - wpada siora, żeby rozstawiać trasę. A my jak zwykle w rosole. Zosia obsrała się po pachy, więc trzeba zapanować nad sytuacją. Niby wieczorem wszystko było przygotowane, ale jeszcze okazuje się, że nie ma kartek z napisami "1", "2" i "3", żeby przykleić na podium (które zrobimy ze skrzynek po piwie). Kurcze, flamastry są w gitarze. Gdzie?! No w gitarze. Zosia uwielbia wrzucać do pudła gitary rozmaite przedmioty. Przedwczoraj wrzuciła tam flamastry, ale jakoś nie zdążyłam ich wyciągnąć. Ok, kartki z numerami są. Co prawda taśmy klejącej nie mamy, ale trudno - przyklei się na plaster z apteczki.

Z domu nad jeziorko mamy jakieś 400 metrów, ale mamy tyle klamotów, że jedziemy samochodem. JK i siora idą ustawić boję na jeziorku, a ja z teściem, który będzie sędzią, ustawiamy cały sędziowsko-organizacyjny kram na brzegu.

Schodzą się ludzie. Rysujemy flamastrem numery na łydkach i rękach. Jest odprawa. Kurcze, co za profesjonalizm! W końcu jest nas 10 osób w wodzie. Dwie osoby mają tylko biec. Fajnie. Jak na nasze możliwości - w sam raz. No i dla wszystkich starczy medali (sprawa ta spędziła nam nieco sen z powiek).

Chwila po starcie
Do biegu, gotowi start!
Jaki start? Przez to całe zamieszanie organizacyjne trochę zapomniałam, że ja też startuję. Znaczy się, w ogóle się na to nie nastawiłam psychicznie. Ale spoko, trzeba płynąć. Siora rzecz jasna wyrywa do przodu. Ja przez większość trasy płynę z grupką czterech czy trzech osób. Niby umiem pływać kraulem, ale przez ostatnie dwa lata pływałam tyle co nic. Jakoś kraul zupełnie mi nie idzie i większość dystansu pokonuję żabką.

Na brzegu ktoś marudzi, że miało być 600 metrów, a wyszło prawie 900. O - oł - pierwsza wtopa organizatorów. Ale było przecież OKOŁO, nie? Na kostium zakładam spodenki i koszulkę. Buty. I biegnę. Sama się sobie dziwię, że będąc organizatorem wymyśliłam tak niekorzystny dla siebie dystans! Słabo pływam, a 5 km jest zupełnie nie dla mnie, bo i tak biegnę takim samym tempem co na 10 km. Tak czy owak - fajnie się tu biegnie - to moje rejony i ścieżki w okolicach jeziorka mam w małym palcu. Zastanawiam się czy inni się nie pogubią.

Moje rzuty do celu. Okazuje się, że nie jestem aż tak ślepa jak myślałam!
Dobiegam do mety. Wkrótce reszta. Cieszę się, że wszyscy bez problemów dopłynęli i dobiegli. To było dla mnie najważniejsze - żeby nikomu nic się nie stało (czy ja gadam jak mamuśka??).
Teraz jeszcze skoki w dal tyłem (!!) i rzuty do celu. Druga (drobna) wtopa organizatorska - wiadro, do którego rzucaliśmy piłkami ustawiłyśmy nieco za daleko. Skutek - tylko dwie osoby w ogóle trafiły piłką do wiadra.
Skoki w dal tyłem. Ta konkurencja chyba najbardziej zaskoczyła uczestników!
Jeszcze wręczenie medali, dyplomów i troszkę nagród. Najbardziej cieszę się z tego, że ludzie wydawali się zadowoleni i mieli frajdę. To była mała, ale bardzo udana impreza.

Aaa. Wiadomo po co były nam te zawody - żeby wreszcie stanąć na podium!

Dziękuję bardzo przede wszystkim siorze, a także JK, teściom, Kaśce (która wręczała nagrody) i wszystkim uczestnikom!



4 komentarze:

  1. Nie, nie. Ci zawodnicy nie wydawali się zadowoleni. Oni byli w siódmym niebie!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aśka! Super impreza :) Gdybym się nie cykała pływać w wodach otwartych to wziełabym udział w całości ale odradzaliście tym co się nie czują, więc może nastepnym razem. W każdym razie zabawa przednia, trasa super oznakowana, było wszystko co potrzeba i jeszcze więcej. No i wygrałam super książkę, którą chciałam mieć :))) Dzięki !!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za to The making of... organizacyjne kulisy... żeby się tylko nikomu nic nie stało... Racja, wszystko wynagradzają uśmiechy na twarzach uczestników :)

    OdpowiedzUsuń