niedziela, 27 lipca 2014

Dzidzia chora, mama niewyspana. Czyli Bieg Powstania.

Dzidzia chora
Od wtorku Zosia ma anginę. Gorączka, brak apetytu, płacze w nocy. Biedulka męczy się. A my razem z nią – chodzimy półprzytomni. Nosimy na rękach, lulamy, starając się w międzyczasie popracować.
Od wtorku nie za bardzo spałam. Wtorkowy i czwartkowy trening zrobiłam „na odwal się”. Ze zmęczenia.

Bieg Powstania
Tak więc na Bieg Powstania pojechałam półprzytomna.
Nie chciałam się jakoś szczególnie nadstawiać na konkretny wynik, bo za bardzo się wtedy spinam i wychodzi gorzej niż gdy biegnę na luzie (o maratońskiej porażce tu). Ostatnio na dychę biegłam w Ekidenie wówczas miałam 52:33. Pomyślałam, że pomimo zmęczenia powinno się udać pobiec poniżej 52 minut. A gdyby udało się złamać 50 minut to już w ogóle byłaby rewelka.
Tuż przed startem z Rączymi Pomrowami

Przed biegiem spotkałam sporo znajomych, a rozmowy nieco mnie rozbudziły.
Zaczęłam z Rączymi Pomrowami, ale dość szybko się rozdzieliliśmy. Pomimo sporego tłumu (ponad 5 tysięcy uczestników na dystansie 10 km) organizatorzy jak zwykle poradzili sobie ze strefami i nie było wielkich zastojów. Inna sprawa, że sporo osób ustawiało się w strefie na 40 minut, a potem biegło na 70 minut. Ale lubię wyprzedzać, więc jest im przebaczone!

Trasę urozmaicały dymy odgłosy wybuchów i wystrzałów, co nie pozwoliło zapomnieć o znaczeniu biegu.
Biegłam cały czas powyżej 5 min/ km. Ale zegarek z gps-em jest w naprawie, wiec nie mogłam zbyt dobrze kontrolować tempa. Postanowiłam biec do ósmego kilometra na luzie, a ewentualnie potem, jeśli byłyby szanse zejść poniżej 50 minut to wtedy przyspidować.
Po 8. kilometrze coś w mojej zmęczonej głowie pochrzaniło się z rachunkami i myślałam, że nie mam szans na 50 minut i nieco odpuściłam. Ale chyba nawet gdybym przyspidowała to nie udałoby się nadrobić 40 sekund straty. Wyszło 50:39 i jestem w sumie całkiem zadowolona.



Mama niewyspana

Pomimo zmęczenia, za metą od razu ruszyłam szybkim krokiem po medal, a do metra już biegłam. Martwiłam się co tam u Zosi. W domu znów – gorączka i płacze. I zamiast odpocząć po biegu nosiłam Zosię pół nocy, aż złapały mnie skurcze bicepsów. Dzidzia zasnęła dopiero o 7 rano. A sportowa mama więcej się zmęczyła w domowej pakerni, nosząc 10 kilogramową Zosię, niż na biegu!

1 komentarz: